Z kart historii: wojenne wspomnienia

2 306

Wojenne wspomnienia. 

Czas jest nieubłagany. Coraz mniej żyje wśród nas ludzi, którzy byli naocznymi świadkami II wojny światowej i którzy na własnej skórze doświadczyli jej okrucieństw. Tym cenniejsze są ich wspomnienia.

Sześć lat temu, jesienią 2012 roku, Katarzyna Olzacka spisała wspomnienia  członków makowskiego oddziału Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych. W chwili wybuchu wojny mieli po 13 – 14 lat. Na wojnie potracili krewnych i przyjaciół, i niejednokrotnie sami otarli się o śmierć. Wydarzenia te na zawsze utkwiły w ich pamięci.

Jan Kurowski mieszkał w Przeradowie.

Kilkaset metrów od wsi była przeprawa przez Narew, był to więc punkt strategiczny. Zaraz na początku września starsze rodzeństwo Jana, siostra i dwóch braci, uciekło za Narew w kierunku Obrytego. Inni młodzi ze wsi też uciekali za rzekę. On został z rodzicami pilnować gospodarstwa. Pierwsi Niemcy dotarli tu w nocy z 5 na 6 września 1939 r.

– Mama czuwała całą noc – wspominał Jan Kurowski. – W pewnej chwili usłyszała na drodze takie tup, tup. Wyjrzała przez okno i zobaczyła siedmiu Niemców jak jechali na koniach. Rankiem było już ich całe morze.

Nigdy nie widziałem takiej ilości wojska: piechota, motocykle, różne pojazdy. Wszyscy szli w kierunku przeprawy. Bardzo się ich baliśmy. Jakby któryś wszedł do naszego domu, tobym chyba zemdlał ze strachu.

Na naszym podwórku stała studnia, widać ją było z drogi. Niemcy byli spragnieni i przyszli się do nas napić. Ale najpierw zanim się napili, to kazali nam tę wodę pić, po kilka kubków naraz. Potem przyszli inni i też kazali nam pić tę wodę. Później uciekliśmy do ciotki, bo by nas tą wodą zalali – kontynuował Kurowski.

6 września rozpoczęły się walki o przeprawę. Polscy żołnierze znajdujący się na wzgórzach od strony Zambsk nie zdążyli się nawet okopać.

– Niemcy strzelali do nich jak do kaczek – opowiadał dalej pan Jan. – Dużo ich wtedy zginęło. Pochowani zostali na cmentarzu w Zambskach, chyba ze trzystu ich leży w tym grobie.

Z tamtego okresu najbardziej pamiętam, jak Niemcy ostrzeliwali polski samolot. Wzdłuż Orzyca stały działka na samochodach. Strzelali do tego samolotu tak gęsto, że wszystko zasłoniło się dymem i nie trafili go. Ten pilot miał naprawdę szczęście.

Ludziom we wsi żołnierze niemieccy nie dokuczali mocno. Raz tylko nas zaczepili. Szli drogą, a my z chłopakami im się przyglądaliśmy. Na głowach mieliśmy czapki szkolne z przyczepionymi orzełkami. Jeden z Niemców podszedł do nas i oderwał nam te orzełki. Tak to sami żołnierze nie byli źli, najgorsi byli żandarmi i volksdeutsche. Oni mocno dokuczali ludziom.

Do Grzybek w gminie Płoniawy wojna dotarła z opóźnieniem.

– Byliśmy daleko od głównych szlaków – wspominał Romuald Niestępski. – Wojsko poszło na Maków i Krasnosielc. U nas nie mieli czego szukać. Pamiętam jak przyjechał konny patrol. Napili się mleka i powiedzieli, żeby dobrze żywić krowy, to nic nam nie będzie. Wszyscy dobrze mówili po polsku. Potem kazano nam odjeżdżać jak najdalej od granicy. Ludzie odchodzili daleko, ale nam żal było krów i doszliśmy tylko do Kuchen, a potem po cichu wróciliśmy do domu. I dobrze zrobiliśmy. Bo innych powywozili na roboty do Niemiec, a nam udało się zostać.

Potem, jak do Krasnego sprowadził się gauleiter Koch, to nasze wsie powysiedlali i wszystkie domy rozebrano. Nawet kamienie z fundamentów powybierano.

Tylko tartak na Klinie zostawili. Na miejsce wsi posadzili drzewa, bo Koch zrobił sobie tutaj tereny łowieckie. Sam widziałem go na polowaniu – dodał.

Stanisław Grzyb, pochodzący z okolic Baranowa, smak wojny poczuł już pod koniec sierpnia.

– Na tydzień przed wybuchem wojny zaczęły się pobory do wojska – opowiadał. –  Kazali też odstawiać zboże i żywiec.

Wziąłem krowę i poszedłem z nią w nocy do Jastrząbki, do pociągu. szedłem na bosaka, bo szkoda mi było butów. Mój brat pojechał wozem do Opinogóry i wrócił dopiero po roku.

Miał dobrego konia, więc taki jeden policjant kazał mu się zawieźć do rodziny aż w lubelskie. Kiedy stamtąd wracał złapali go Niemcy i wywieźli do obozu. Na szczęście udało mu się uciec. Ja z mamą i młodszą siostrą zostałem w naszym domu i pilnowałem dobytku. Nieraz wojsko przechodziła, ale żołnierze nie dokuczali ludziom. Gorzej było z żandarmami. Był taki jeden, Placek się nazywał. Pod koniec wojny zabił 24 ludzi. Niedobry był człowiek.

Aleksander Żebrowski z Mamina o wojnie usłyszał z radia.

– Przed wojną mieszkała w naszym domu nauczycielka ze Lwowa – mówił pan Aleksander. – Zostało po niej radio na słuchawki. Jak ogłosili wojnę to wszystko się poruszyło. Zaczęły iść samoloty. Kiedy Niemcy zajęli Warszawę, to we wsi rozlokowano wojsko niemieckie na odpoczynek. Nas wywieźli za Mławę. Później wracałem stamtąd na piechotę.

W Pachu stali Niemcy i złapali mnie. Niedaleko w lesie był szpital polowy, tam mnie zaprowadzili. Sanitariusze dobrze mówili po polsku. Był tam jeden mężczyzna przywiązany do drąga. Mnie przywiązali do drugiego drąga. Tego mężczyznę zastrzelili i mnie też chcieli.

Na szczęście nadjechał samochód i okazało się, że kierowcą był jeden Niemiec, który mieszkał u nas w Maminie. On mnie poznał i ocalił mi życie.

Kazimierz Majkowski, prezes makowskiego oddziału Związku Kombatantów RP (w roku 2012 – przyp. red.), całą wojnę spędził w swojej rodzinnej wsi Majki w gminie Sypniewo.

– Na szczęście nas wojsko omijało, bo byliśmy bardzo na uboczu – wspominał wojenne czasy prezes. – Żołnierze rzadko kiedy do nas zaglądali. Pojawili się wtedy, jak się wycofywali. Ale wojsko nie dokuczało ludziom, tylko żandarmi. Przyjeżdżali od czasu do czasu po kury i gęsi.

Był taki jeden cięty żandarm w Sypniewie. Ojciec był sołtysem we wsi i najczęściej właśnie z nim miał do czynienia. Na szczęście ten żandarm to był wielki łapownik i ojciec się z nim dogadywał. Dzięki temu nie musiał wysyłać ludzi na roboty.

Okupacja niemiecka na terenie powiatu makowskiego trwała 5 lat. Maków wyzwolony został 15 stycznia 1945 r. w wyniku działań II Frontu Białoruskiego. Kilka dni później wyzwolone pozostałe rejony ziemi makowskiej. Dzisiaj z tamtych lat pozostały liczne pomniki i pamiątkowe mogiły oraz wspomnienia pielęgnowane przez najstarszych mieszkańców. Warto do nich sięgać, by pamięć o dniach wojny nigdy nie wygasła i była przestrogą dla innych.

 

 

 

 

Na zdjęciu: członkowie makowskiego oddziału Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych: Aleksander Żebrowski, Jerzy Chrzanowski, Kazimierz Majkowski, Romuald Niestępski, Stanisław Grzyb i Jan Kurowski.

 

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Wdrożyliśmy RODO, chronić i zabezpieczyć Twoje dane osobowe. Serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz na to zgodę Więcej informacji Akceptuj Czytaj więcej