Tu spoczywają ich najdrożsi

5 195

Tu spoczywają ich najdrożsi 

74 lata temu, 16 stycznia 1945 r o godz.19.00 Wojska 48 Armii II Frontu Białoruskiego wyzwoliły Maków spod niemieckiej okupacji.

Cmentarz wojenny Grzanka w Makowie jest jednym z większych i piękniej położonych cmentarzy wojennych w Polsce. Pochowano na nim 17.500 radzieckich żołnierzy. Po Warszawie, Braniewie i Kędzierzynie jest to czwarty – pod względem liczby pochowanych żołnierzy – cmentarz w Polsce.

Rzędy słupków z numerami, oznaczającymi ostatnie żołnierskie kwatery.  Cmentarz – jedno z ulubionych miejsc spacerowych makowian – jest bardzo ważnym miejscem dla rodzin pochowanych tu żołnierzy. Często szukają uparcie całymi latami, by przyjechać na grób syna, ojca, stryja. Przywożą ziemię z rodzinnych wsi, tablice nagrobkowe, cukierki. Żegnają z nimi, uspokojeni, że po latach odnaleźli grób.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Krótka historia cmentarza na Grzance

Cmentarz powstał w 1950 r. Pochowani na nim zostali żołnierzy radzieccy, którzy zginęli na  terenach powiatu makowskiego, przasnyskiego i częściowo ostrowskiego. Ekshumacja rozsianych na tym obszarze mogił rozpoczęła się w 1946 r. Przeprowadzały ją specjalne Komisje Ekshumacyjne w obecności przedstawicieli starostów powiatu, zarządu gminnego lub miejskiego oraz Milicji Obywatelskiej. W większości z tych mogił znajdowano po sto i więcej ciał. Identyfikacji dokonywano na podstawie tabliczek nagrobnych, znalezionych przy ciałach dokumentów osobistych oraz zeznań świadków. W wielu przypadkach identyfikacja była niemożliwa i żołnierze pozostawali bezimienni. Ekshumowane zwłoki składano do trumien i chowano na cmentarzu na Grzance. Z każdej ekshumacji sporządzany był protokół, w którym odnotowywano wszystkie szczegóły i uwagi.

W poszukiwaniu syna

Melania Afanasjewa Kudria z Rokitna na Ukrainie została powiadomiona o śmierci syna w 1945 r. Napisano jej, że zginął na froncie w Polsce i pochowany został w Laskach koło Szelkowa. Na cmentarzu w Rokitnie Melania usypała synowi symboliczny grób. Dręczyła ją jednak myśl, że jej Adol leży pochowany gdzieś na obcej ziemi i nawet nie miał przyzwoitego pogrzebu. Poszukiwania prowadziła uporczywie przez wiele lat. Pisała listy do różnych placówek Międzynarodowego Czerwonego Krzyża i innych instytucji, ale znikąd nie dostała odpowiedzi. W 1983 roku napisała więc do szkoły w Laskach, prosząc nauczycieli o pomoc. Szkoła w Laskach już nie istniała, bo została przeniesiona do Szelkowa i list Melanii Kudrii został tam odesłany.

Beata Gauze (wtedy jeszcze Sarnowska) pracowała w świetlicy w Szkole Podstawowej w Szelkowie. Pewnego popołudnia przyszła do niej sprzątaczka i powiedziała, że w gabinecie dyrektora w koszu na śmieci leży jakiś rosyjski list i ona nie wie, czy ma go wyrzucić, czy też nie. Dyrektora już nie było, więc nie było kogo o to zapytać. Pani Beata wzięła ten list i przeczytała go.

Adol Czuchraj – zdjęcie rodzinne

– Tyle lat uczyliśmy się rosyjskiego w szkole, że nie miałam kłopotów z rozczytaniem go – opowiadała pani Beata. – To był list od matki Adola, która od końca wojny poszukiwała grobu swojego jedynego syna. Bardzo się wzruszyłam tym wołaniem matki o pomoc i odpisałam jej. Tak nawiązała się nasza znajomość.

Po nawiązaniu kontaktu z Melanią pani Beata rozpoczęła poszukiwania grobu Adola Czuchraja. Żołnierzy radzieckich, którzy zginęli w okolicach Szelkowa, przenoszono na cmentarz do Makowa lub do Kleszewa pod Pułtuskiem. W makowskich aktach nie znaleziono żołnierza o nazwisku Adol Czuchraj. Rozpoczęto więc poszukiwania w aktach pułtuskich, ale tam również go nie było. Ponownie przeszukano akta w Urzędzie Miejskim w Makowie. Na podstawie protokołów z ekshumacji udało się ustalić, że żołnierze ze zbiorowych grobów w Laskach pochowani zostali w mogile nr 68 na cmentarzu pod Grzanką. Przyjęto więc z dużym prawdopodobieństwem, że Adol Andrzejewicz Czuchraj pochowany jest w tej mogile i tak podano Melanii.

W roku 1984 Melania Kudria otrzymała zezwolenie na przyjazd do Makowa, by odwiedzić grób swojego syna. W kwietniu przysłała telegram, że przyjedzie do Warszawy 29 kwietnia pociągiem nr 683 w wagonie 13. Pociąg zatrzymywał się na Dworcu Gdańskim.

– Musieliśmy jakoś zorganizować przyjazd babci do Makowa – wspominała p. Beata – pomógł nam nasz dyrektor szkoły. Z Ośrodka Specjalnego w Przeradowie wypożyczył syrenę bosto i razem z koleżanką pojechałyśmy do Warszawy. Dla nas to była cała wyprawa, miałyśmy po 22 lata i nie bardzo wiedziałyśmy jak powitać tę Rosjankę, czy w ogóle ją rozpoznamy. Kupiłyśmy pęk goździków biało – czerwonych i czekałyśmy na dworcu na przyjazd pociągu.

Kiedy Melania wysiadła z pociągu miała na sobie grube palto i walonki, a w rękach ciężką tekturową walizkę. Kierowca syreny zażartował: „Pewnie ma tam ruskie złoto”. – I wie pan co, że byli tacy w Makowie, którzy w to uwierzyli – zaśmiała się p. Beata – a ona przywiozła duży woreczek ziemi z symbolicznego grobu syna w Rokitnie. Potem rozsypała go na mogile na naszym cmentarzu.

Specjalnie na przyjazd matki Adola uporządkowano mogiłę nr 68. Zdarto darń i posadzono bratki. Wszystko było wyczyszczone i wygrabione. Zbliżała się rocznica Dnia Zwycięstwa i Melania chciała, by jej syna potraktować jak bohatera wojennego. Chciała wojska, warty honorowej i werbli. Skończyło się na szarych mundurkach harcerskich, ale był apel poległych, warta honorowa i werble też.

Przez cały czas pobytu w Makowie Melania chodziła razem z Beatą na cmentarz. Melania brała ze sobą rozkładany stołek i siadała koło grobu Adola. Rozmawiała z nim, modliła się i śpiewała. Wyjeżdżając na Ukrainę zabrała ze sobą węzełek ziemi z cmentarza w Makowie, by rozsypać ją na symbolicznej mogile w Rokitnie. Chciała być jak najbliżej syna.

W poszukiwaniu ojców

Był 18 sierpnia 1986 roku.  Spacerowałem w pobliżu z córkami (widać je na zdjęciu), podówczas małymi jeszcze. One to właśnie ją zauważyły. Siedziała zamyślona pod pomnikiem. Larysa Gołota z Mińska Białoruskiego. Wiele lat trwało nim odnalazła grób ojca, którego nie znała, urodziła się bowiem już po jego śmierci.

Całe życie starała się być dzielna, dorównać mu. Skakała ze spadochronem ponad 200 razy. Umiała obsługiwać radiostację. Informacji o miejscu pochowania ojca szukała kilka lat. Miała tylko pismo, informujące o tym jak zginął i gdzie został tymczasowo pochowany. Podążała śladem jego zwłok, pozostawionych w ekshumacyjnych dokumentach. Wymiana pism trwała latami – aż wreszcie otrzymała tę wiadomość, na którą czekała. Nazwę cmentarza i numer kwatery. Udało się uzyskać zgodę na wyjazd. Przyjechała więc. W torbie miała sweter, termos z herbatą, chleb i kawałek wędzonej słoniny.

Nocowała w naszym domu. Bawiła się z dziećmi, mówiła im, że dobrze jest mieć ojca. Z drzewa, które rosło w pobliżu cmentarza wyciągnąłem kiedyś kawałek odłamka pocisku. Dałem jej na pamiątkę. Na Boże Narodzenie przysłała dzieciom wspaniałą paczkę z czekoladowymi cukierkami. Później kontakt jakoś nam się urwał.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Swego ojca na Cmentarzu Żołnierzy Radzieckich w Makowie Mazowieckim odnaleźli trzej bracia z Machaczkały, najstarszy z nich był prokuratorem, młodszy piekarzem, i najmłodszy majorem milicji. Ojciec ich zmarł w Strachocinie, w szpitalu wojennym. Znaleźli go przy udziale Czerwonego Krzyża z siedzibą w Genewie.

Jewsiejcik Borys Nikołajewicz  na makowskim cmentarzu także odnalazł grób swego ojca. W liście przesłanym w lipcu 2003 roku do Urzędu Miasta w Makowie napisał:

„Mój ojciec, Jewsiejcik Nikołaj Trofimowicz, Białorusin, Żołnierz Armii Czerwonej, 30. Chasańskiego pułku strzelców, 102 dywizji strzelców, zginął 21 sierpnia 1944r. w czasie wyzwolenia Polski. Według zawiadomienia (komunikatu) Polskiego Czerwonego Krzyża jest on pochowany na wojskowym cmentarzu Żołnierzy Armii Radzieckiej mieście Makowie Mazowieckim- Grzanka, województwo Ostrołęka, Polska, grób nr 580. Odwiedziwszy grób ojca składam serdeczne podziękowania, uściski i ukłony władzom miasta i mieszkańcom miasta Makowa Mazowieckiego-Grzanka za okazaną troskę w pielęgnacji cmentarza Żołnierzy Armii Radzieckiej.

Z wyrazami wielkiego szacunku,  Syn zmarłego żołnierza Armii Czerwonej Jewsiejcik Borys Nikołajewicz”.

W poszukiwaniu  stryja

„Mogę jeszcze hulać równo dwie godzinki, nie zobaczy szybko matka swojego syneczka” – podśpiewywał wesoło niespełna dziewiętnastoletni Wiktor Małaszenko. W 1943 roku szedł na wojnę i ostatnie dwie godziny wolności spędzał na zabawie w gronie kolegów.

– No i matka więcej go nie zobaczyła, zginął na wojnie – mówił ponad 60 lat później – pod koniec czerwca 2009 roku –  jego bratanek i imiennik Wiktor Aleksandrowicz Małaszenko, deputowany do Dumy Federacji Rosyjskiej. Po 65 latach poszukiwań rodzina Małaszenki z dalekiego Briańska odnalazła jego grób na makowskim cmentarzu żołnierzy Armii Czerwonej.

Poszukiwania miejsca pochówku stryja rozpoczęli zaraz po zakończeniu wojny. Wiedzieli tylko, że zginął, ale nikt nie potrafił ich poinformować, gdzie i w jakich okolicznościach. Po numerze poczty polowej trafili na ślad jego pobytu w Homlu na Białorusi.

– Był ranny i przebywał tam w szpitalu polowym – opowiadał deputowany. – Powiedziano nam, że zmarł od ran, ale nie wiadomo, gdzie został pochowany.

Podczas dalszych poszukiwań trafili na rodzinę towarzysza broni młodego Wiktora i idąc tym tropem, po wielu latach dowiedzieli się, że stryj zginął w 1944 r. w Polsce, w Magnuszewie Małym niedaleko Szelkowa. Mogiłę na cmentarzu w Makowie pomogli odnaleźć Wiktorowi Aleksandrowiczowi przyjaciele ze Stowarzyszenia Współpracy Polska – Wschód z Konina.

– Konin i Briańsk są od wielu lat miastami partnerskimi – mówił Zdzisław Jacaszek wiceprezes Wielkopolskiego Oddziału SWPW. – Wiktor Małaszenko poprosił nas o pomoc w odnalezieniu grobu jego stryja, który zginął w Polsce pod Magnuszewem. Zadzwoniliśmy do Pułtuska i do Makowa, by sprawdzono, czy nie jest tam pochowany stryj Wiktora. Po czterech dniach otrzymaliśmy pozytywną odpowiedź z Makowa. Na prośbę Wiktora przygotowaliśmy razem z Urzędem Miejskim w Koninie pamiątkową tablicę nagrobną i zorganizowaliśmy całą uroczystość.

Zgodnie z prawosławną tradycją Wiktor Aleksandrowicz Małaszenko udekorował grób krewnego specjalną serwetą, położył ciastka i cukierki, a wokół grobu rozsypał ziemię z rodzinnej miejscowości żołnierza. Zabrał też na pamiątkę ziemię z grobu stryja. Nie krył wzruszenia, kiedy z cmentarza zadzwonił do swojej matki i opowiedział jej o całym wydarzeniu.

Wyrazem wdzięczności dla miasta, które pamięta o radzieckich żołnierzach poległych w czasie ostatniej wojny był medal „65-lecia wyzwolenia obwodu Briańskiego”, którym deputowany udekorował burmistrza Janusza Jankowskiego na zakończenie swojej wizyty w Makowie Mazowieckim.

Kilka historii, kilka dramatów, kilka ludzkich losów. O większości nie dowiemy się nigdy. Gdzieś żyją ich rodziny, krążą opowieści. I czasem ktoś rusza w daleką drogę do nieznanego Makowa, bo tam właśnie pochowany jest ktoś bliski.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Wdrożyliśmy RODO, chronić i zabezpieczyć Twoje dane osobowe. Serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz na to zgodę Więcej informacji Akceptuj Czytaj więcej