Historie na lato. Koniec pobytu w Sabniach

2 615

Historie na lato. Koniec pobytu w Sabniach. 

Opowieści mojego taty cz. 3 

Katarzyna Olzacka była autorką naszego portalu od chwili jego powstania. Pozostawiła po sobie wiele publikacji. Nie wszystkie zdążyła opublikować na MakowonLine. „Opowieści mego taty” to trzyodcinkowa opowieść, w której spisała wspomnienia swego ojca, Jerzego Rostkowskiego. Całą serię interesujących opowieści z przeszłości zatytułowała „Historie na lato”. Zapraszamy do wakacyjnej podróży w przeszłość.

 Opowieści taty – dokończenie

 Zima 1940/1941 była bardzo uciążliwa, mroźna i obfitująca w opady. Utrudniała dojazdy do stert stojących na polach i zwożonych do młocki w podwórzu. Śniegi nie przestawały zasypywać dróg i Niemcy naganiali sołtysów okolicznych wiosek do ich stałego odśnieżania.

 

W granicach gospodarstwa Moniuszków stała szkoła podstawowa, w której rozlokowana była artyleria niemiecka. Sołtys Sabni złożył Niemcom meldunek, że zarządzający majątkiem Jerzy Rostkowski odmawia mu pomocy szarwarkowej (prac przymusowych). W najbliższą niedzielę raniutko zjawił się w pokoju ojca patrol niemiecki z podoficerem. Tata zajmował pokój ze swoim bratem Stasiem i młodszym synem Moniuszków, Michałem. Niemcy zgonili wszystkich trzech z łóżek, kazali się jak najszybciej ubrać i wziąć łopaty. Potem ostentacyjnie poprowadzili ich przez całą wioskę do odśnieżania. Na szczęście dla nich wkrótce przyjechał z Węgrowa pan Moniuszko, który zadzwonił do dowódcy baterii. Udało się Niemców przekonać, że tata nie posyła ludzi na szarwark tylko dlatego, że brak mu pracowników do młocki, a myszy niszczą ziarno w stertach. Od tego czasu sołtys nie przysyłał nakazów do odśnieżania.

Na zdjęciu powyżej Tata z Demem, ulubieńcem całych Sabni. Dem wsławił się atakiem na niemieckiego żołnierza, któremu podarł płaszcz. Ponieważ jednak był mieszańcem niemieckiego doga i wyżła, jego atak spotkał się z uznaniem, a nie karą. Niemiec uznał, że ma dobrą niemiecką krew.

W Sabniach tata dowiedział się, że zagraża mu gruźlica. Odkrył ją lekarz Zbysław Czerwiński (syn byłego ministra oświaty), który był narzeczonym Danuty, najstarszej córki państwa Moniuszków. Jeszcze w grudniu 1939 r. wyleczył mu silnie odmrożone uszy. Któregoś dnia podczas zmiany opatrunku stwierdził u taty początki gruźlicy. Znał się na tym, gdyż pracował w szpitalu Dzieciątku Jezus w Warszawie na oddziale gruźliczym. Po zagojeniu się uszu tata udał się do Warszawy na badania i leczenie, jednak skutecznie wyleczono mu gruźlicę dopiero w latach 70.

Na zdjęciu powyżej: Młocka w Sabniach

Krótki powrót do Mianowa

W końcu sierpnia 1941 r. tata wraz z braćmi opuścił Sabnie. Po ataku Niemców na Związek Radziecki majątek Rostkowskich w Mianowie został wyzwolony spod okupacji radzieckiej i rodzina powróciła do siebie. Majątek był zrujnowany, na terenie pięknego niegdyś parku znajdował się skład broni i amunicji.

Po trzech miesiącach babcia dostała poufną informację, że bracia Rostkowscy mają być aresztowani przez Niemców i wywiezieni do obozu. Na wieść o tym rodzina szybko przeniosła się do Generalnej Guberni. Tata z bratem Zdzisławkiem zamieszkał w grójeckiem, zaś babcia z ciotkami zatrzymała się w Warszawie.

Ciocia Hala i Zosia, siostry taty, brały udział w Powstaniu Warszawskim. Najmłodszy z rodzeństwa Staś brał udział w walkach partyzanckich na Lubelszczyźnie, gdzie zginął i leży pochowany w nieznanym miejscu. Na cmentarzu powązkowskim znajduje się jego symboliczny grób.

Na zdjęciu powyżej: rodzina Moniuszków, siedzą: p. Józefa z mężem Lucjanem oraz synami Anatolem (z lewej) i Michałem, nad nimi córki – od prawej: Danuta, Hanka i Elżbieta.

Rodzina Moniuszków utrzymała się w Sabniach do 1943 r., następnie majątek przejęli Niemcy i przegonili prawowitych gospodarzy. Pani Moniuszkowa przeniosła się wraz z dziećmi do Warszawy i zamieszkała na Saskiej Kępie (mąż Lucjan zmarł w 1942 r.). Po starym dworku w Sabniach, podobnie jak w Mianowie, nie pozostał żaden ślad.

Na zdjęciu powyżej: zimowe wieczory w dworku, pierwszy z lewej Staś Rostkowski, w kilka miesięcy później zginie w potyczce z Niemcami na Lubelszczyźnie i zostanie pochowany w nieznanym miejscu.

Tata kilkakrotnie odwiedzał p. Józefę podczas swoich pobytów w Warszawie. Po wojnie często spotykał się z jej dziećmi. We wspomnieniach napisał: „Mogę śmiało powiedzieć, że złączyła mnie z tą rodziną dozgonna przyjaźń i wdzięczność”. Józefa Wanda Moniuszko zmarła w 1976 r. w wieku 88 lat.

Na zdjęciu powyżej: toaletka w sypialni pani Moniuszkowej
Powrót po latach

We wrześniu 1991 r. tata udał się do Andrzejewa na uroczystości związane z rocznicą bitwy pod Andrzejewem we wrześniu 1939 r. Przygotował się do tej wyprawy starannie. Do swojej brązowej, skórzanej teczki zapakował stos własnoręcznie wykonanych kanapek, dołożył też pół litra wódki. Miał nadzieję spotkać kogoś z sąsiedztwa lub towarzyszy wojennych. Nie spotkał nikogo, a kanapki i wódka wróciły do domu. Zmarł 11 grudnia 1991 roku.

Dziwne spotkanie

W sierpniu 2002 r. miałyśmy z siostrą Joasią dziwne spotkanie. Podczas wycieczki do Kadzidłowa na Mazurach poznałyśmy starszego pana, dra Jerzego Żółkowskiego, byłego wykładowcę SGGW w Warszawie. W znajdującym się tu prywatnym parku dzikich zwierząt odwiedzał kilku swoich praktykantów, studentów SGGW. Po krótkiej rozmowie okazało się, że dr Żółkowski znał naszego tatę. W czasie wojny jego ojciec był wójtem w gminie Sabnie, a ich rodzina posiadała majątek w niedalekim sąsiedztwie.

55 lat temu dr Jerzy Żółkowski wysłał młodziutką studentkę SGGW, Halinę Nurzyńską, na praktyki do Krasnego. Tam poznała zastępcę dyrektora PGR-u, Jerzego Rostkowskiego. Wkrótce zostali małżeństwem.

Ale to już całkiem inna opowieść…

Katarzyna Olzacka z d. Rostkowska
Suplement – z archiwum Sławomira Olzackiego
W końcu maja 1990 roku dwóch byłych ziemian łomżyńskich – Jerzy Rostkowski (z lewej) dziedzic majątku Mianowo oraz Jerzy Szulborski (z prawej) dziedzic z Szulborza, przedsięwzięło ekspedycję w rodzinne strony. Odwiedzili kościół i plebanię w Andrzejewie, gdzie spotkali się z księdzem emerytem Janem Tyszką – ich kolegą z lat młodości, a zarazem seminaryjnym kolegą prymasa Stefana Wyszyńskiego. Odwiedzili też swoje domy rodzinne. W przypadku Mianowa raczej miejsce, gdzie dwór stał, ten bowiem rozebrany został po wojnie i zużyty na budowę domów okolicznych chłopów. Odwiedzili też jednego z dawniejszych chłopów, którego darzyli sympatią. Na zdjęciu uchwyciłem moment opowiadania o tym, co działo się w Mianowie w sierpniu 1944 roku. Fot. Sławomir Olzacki

21 maja 1990 roku, miałem okazję fotografować niezwykłe spotkanie trzech przyjaciół: księdza Jana Tyszki oraz dwóch byłych właścicieli ziemskich z ziemi łomżyńskiej: Jerzego Rostkowskiego (majątek Mianowo) oraz Jerzego Szulborskiego (majątek Szulborze Koty). Było to pierwsze w tym składzie i ostatnie ich spotkanie od czasu wojny. Niedługo później wszyscy trzej zmarli. Wszyscy trzej znali też prymasa Wyszyńskiego, który jako chłopiec rzucał z chóru grochem w uczestników nabożeństwa (tata późniejszego Prymasa Tysiąclecia był przez jakiś czas organistą w parafii Andrzejewo). Ksiądz Tyszka dodatkowo był też przyjacielem Prymasa z seminarium we Włocławku. W chwili spotkania, jak widać po sutannie księdza emeryta Tyszki oraz marynarce pana Szulborskiego, byli starszymi, niezbyt dobrze prosperującymi ludźmi. Zachowali jednak imponującą klasę i styl. Fot. Sławomir Olzacki

Na zdjęciach poniżej:  Sabnie 1940 – 1941

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Wdrożyliśmy RODO, chronić i zabezpieczyć Twoje dane osobowe. Serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz na to zgodę Więcej informacji Akceptuj Czytaj więcej