Wspomnienia z Panamy

0 2 740

Wspomnienia z Panamy 

W Ameryce  Południowej byli 2 tygodnie: w Panamie na Światowych Dniach Młodzieży i w Kolumbii jako turyści. Wspomnienie tej wyprawy zachowają na całe życie.

Do Polski wrócili 5 lutego. Michalina Mosakowska i Łukasz Kasjaniuk z Węgrzynowa, uczniowie LO w Makowie Maz., byli w 17-osobowej grupie pielgrzymów z Węgrzynowa, która pod wodzą księdza Rafała Grzelczyka, proboszcza parafii pw. Ducha Świętego w Węgrzynowie, pojechała na Światowe Dni Młodzieży do Panamy. W niespełna miesiąc po powrocie podzielili się  z nami pierwszymi wrażeniami.

Niełatwe decyzje

Najtrudniejsze było podjęcie decyzji, mówią.

– Co do mojego wyjazdu, bardzo długo się wahałem – mówi Łukasz. – Zwyczajnie bałem się. Do Panamy jest bardzo daleko. Leci się wiele godzin, nad Atlantykiem. To miał być mój pierwszy lot samolotem. Wreszcie podjąłem decyzję, że polecę i nie żałuję tej decyzji. Z perspektywy czasu wiem, że najgorszy był ten czas wahań: jechać, nie jechać…

Wątpliwości i wahania przeżywała też Michalina. Zachętą i wsparciem służyli rodzice. – Najbardziej mama mnie namawiała – opowiada Michalina. – Mama mówiła – Michalina pojedź, bo jeśli nie to będziesz potem żałowała. A ja prowadziłam sama ze sobą taką bitwę w środku, jechać czy nie. Szalę przechyliła moja koleżanka z klasy: zadzwoniła do księdza i zapytała czy ona mogłaby też pojechać. Kiedy dowiedziała się, że tak, nie miałam właściwie wyboru. Siedziałam na lekcji języka rosyjskiego w szkole i wtedy postanowiłam, że pojadę.

Zaczęły się przygotowania.

– Mieliśmy jasno wytyczony cel – udział w Światowych Dniach Młodzieży – mówi ks. Rafał Grzelczyk. –  Za dwa lata,  wyjeżdżamy i trzeba się do tego przygotować. Trzeba zbierać fundusze. Trzeba przygotować się duchowo, poznać miejsce, do którego pojedziemy. Cel napędzał całą pracę w trakcie przygotowań. Organizowaliśmy spotkania, rozmawialiśmy, pracowaliśmy.

– My, młodzież, organizowaliśmy różne akcje żeby zarobić na wyjazd – wspomina Łukasz. – Wykonywaliśmy prace porządkowe na terenie parafii, sprzedawaliśmy ciasta, pierniki, pierogi, pączki i ciułaliśmy te pieniążki. Jak uzbierała się większa suma, to podzieliliśmy to na każdą osobę z parafii, która miała lecieć do Panamy. Resztę dołożyli nam rodzice. Ale u rodziców też trzeba było zapracować.

Czas biegł szybko. Nadszedł dzień wylotu do Panamy.

Wylecieli z Polski 21 stycznia.

– W końcu nas wszystkich poleciało 17 osób, 11 z naszej parafii i 6 z okolic – opowiada ks. Rafał Grzelczyk. – Młodzież w wieku od 17 do 19 lat. Więcej było dziewcząt, bo grupa liczyła tylko dwóch chłopców, to byli Łukasz i jego kolega. Chętnych było więcej, ale nie chciałem brać dużej grupy, bo to zwiększałoby problemy organizacyjne, a my sami organizowaliśmy cały wyjazd: przeloty, noclegi, przejazdy na miejscu.

Pierwszy dzień w Panamie

– Pierwsze wrażenie po wylądowaniu to buchnięcie takiego ciepłego, ciężkiego powietrza – wspomina Michalina. – Do Panamy dolecieliśmy wieczorem i pierwsza rzecz, jaką zrobiliśmy po zakwaterowaniu się, to była kąpiel w basenie. Bo hotel był z basenem. A potem długi sen. Następnego dnia nie szliśmy jeszcze na katechezę, więc pospaliśmy trochę dłużej.

– Rankiem wyszliśmy na miasto. Wokół wszyscy mówili po hiszpańsku. Trzeba było się jakoś porozumiewać. W całej grupie tylko ksiądz Paweł Sprusiński z Peru, który był z nami, mówił po hiszpańsku, my rozmawialiśmy po angielsku – opowiada Łukasz.

– Angielski, angielskim, ale  70 procent naszej komunikacji to była mowa niewerbalna – dodaje Michalina. – Gesty były pomocne w porozumiewaniu się. W sprawach bardziej skomplikowanych nieoceniony okazywał się ksiądz Paweł. Czasem zdarzało się tak, że jak nie rozumieliśmy czegoś  np. jak byliśmy w restauracji i trudno było się porozumieć z kelnerka, to wołaliśmy księdza Pawła, żeby nas ratował i tłumaczył.

Zaczęło się od Polskiego Dnia w Panamie. Szliśmy z 10 km na mszę, która była w języku polskim. Później były występy, tańczenie poloneza na placu, integracja. Tam byli głównie Polacy.

Tego dnia przekonaliśmy się jak w Panamie jest gorąco, bardzo chciało nam się pić. Chciałyśmy z koleżankami kupić coś do picia, niestety poszłyśmy w niewłaściwą stronę, a tam już drogi były zablokowane. Szłyśmy 7 km i wody nie znalazłyśmy. Płakać nam się chciało – Michalina wstrząsa się na to wspomnienie.

Katechezy i spotkanie z papieżem Franciszkiem

– Kolejne dni to były katechezy w kościele Św. Łukasza. Tam dotrzeć było nieco trudniej, jeździliśmy komunikacją miejską, autobusami. Mieliśmy darmowe bilety, otrzymaliśmy je razem z całym pakietem pielgrzyma. W katechezach w kościele Św. Łukasza brały udział grupy z Polski.

Gospodarze zaskoczyli nas, bo po mszy przygotowali nam typowo panamskie przekąski i częstowali nas. Bardzo nam smakowały. Zaskoczeniem był smażony banan na słono. To nie były takie banany, jakie znamy ze sklepów w Polsce. Smażony na głębokim oleju i później posolony. W smaku przypominał chipsy. Gospodarze przygotowali nam też pokaz tańców, strojów narodowych. To było fajne, bo mogliśmy chociaż trochę poznać ich kulturę.

W czwartek była ceremonia powitania papieża. To był dla nas taki pierwszy dzień, gdzie byli już ludzie z całego świata. Mieliśmy bilety, wyznaczone sektory. My byliśmy dosyć blisko ołtarza. Czuliśmy niezwykłą energię tych wszystkich ludzi. To był dla nas taki szok.

Z racji tego, że później mieliśmy jechać do Kolumbii, mieliśmy ze sobą ogromną flagę kolumbijską. Kolumbijczycy zobaczyli to i do nas przyszli. Na początku to było kilkanaście osób i zaczęliśmy sobie wspólnie robić zdjęcia. Z każdą minutą przybywało ludzi z różnych krajów. W sumie na zdjęciu potem było ponad sto osób. To było niezwykłe.

Wywiad dla polskiej telewizji

W piątek było podobnie, katecheza rano w kościele św. Łukasza.  Potem była Droga Krzyżowa z udziałem papieża. Tego dnia wypatrzyła nas polska telewizja, TVP Info i udzielaliśmy im wywiadu. To było emitowane w Polsce już w sobotę rano. Rodzice byli w szoku, że zobaczyli nas w telewizji. A jak się znaleźliśmy w tej telewizji? Było strasznie gorąco, my z naszych flag, zrobiliśmy taki daszek, pod którym się schowaliśmy przed słońcem. Bardzo się rzucaliśmy dzięki temu w oczy. Siedzieliśmy przy drodze, którą miał jechać papież. Polska telewizja nas zobaczyła i podeszli do nas.

Długi marsz na nocne czuwanie

W sobotę mieliśmy trochę odpoczynku – do czasu. Nie było porannej katechezy. Po południu wyruszyliśmy na miejsce, gdzie miało się odbyć nocne czuwanie. To była nasza największa pielgrzymka, bo droga była daleka. Wiele kilometrów, a my szliśmy pieszo.

Można przez Panamę poprowadzić oś i po prawej stronie jest bogactwo, luksusy, a po lewej slumsy, bieda. My mieszkaliśmy w tej części bogatej, ale na nocne czuwanie szliśmy drogą przez te slumsy. Wtedy dopiero zobaczyliśmy jak biednie żyją ci ludzie. Dużo gorzej żyją jak u nas. Ale ci biedni ludzie nawet jak nie mieli nic, to tym niczym też się dzielili. Chcieli nam dawać wszystko. To było cudowne. U nas jak człowiek ma gorzej w życiu, to ciężko zobaczyć go uśmiechniętym, a tam każdy się uśmiecha. Nawet ci najbiedniejsi, którzy nie mieli domu, uśmiechali się do nas. Tam się właśnie nauczyliśmy dawać więcej szczęścia i miłości. I doceniać dużo więcej rzeczy.

Szliśmy razem ze wszystkimi, było bardzo dużo ludzi, gorąco, ciasno. Stojący na poboczach ludzie  opryskiwali nas wodą, co było bardzo przyjemne w tym upale.

Nocne czuwanie i nocne rozmowy

Gdy po kilku godzinach marszu dotarliśmy na Plac św. Jana Pawła II, najpierw była msza, a później różaniec. Gdy dobiegł końca, rozpoczęło się nocne czuwanie. Wtedy mogliśmy albo iść spać, albo iść poznawać ludzi.

Oczywiście wybraliśmy drugą opcję. Całą noc chodziliśmy, robiliśmy zdjęcia, poznawaliśmy ludzi, wymienialiśmy się adresami, kontaktami i pamiątkami. Konta naszych znajomych na fejsbuku bardzo się powiększyło. Ludzie bardzo lubią Polaków, wszyscy nas zaczepiali, mówili „Polonia”, nawet jeden do nas coś po polsku powiedział, (wcześniej spotkaliśmy na ulicy chłopaka który powiedział do nas  – siema mordo), prosili nas o zdjęcia, żebyśmy sobie z nimi robili. Wtedy najbardziej dało się odczuć tę wielką miłość do bliźniego.

– Miałam ze sobą swoją ukulele. Brałam ją codziennie ze sobą. Koleżanki mi powiedziały, ze niedaleko od nas ludzie grają na gitarach, żebyśmy tam poszły. Podeszłyśmy do nich i zapytałyśmy po angielsku, czy możemy dołączyć. Ale oni nie rozumieli, byli z Ameryki Środkowej. Dogadaliśmy się na migi. Wokół nas gromadziło się coraz więcej ludzi. Tamci grali po hiszpańsku, my graliśmy polską muzykę. Było bardzo fajnie, wymieniliśmy się kontaktami, robiliśmy wspólne zdjęcia.

Trudny powrót z nocnego czuwania

O 6 rano obudził nas głośny okrzyk z bilbordów: „ Are You ready?”.  Po całej nocy byliśmy śpiący, zimno nam było, bo spaliśmy na kartonach, ale od razu się poderwaliśmy na nogi. O 8 rano zaczęło się nabożeństwo. Jak papież przejeżdżał obok nas, to było dosyć blisko, nawet mam nagranie, bo byłem przy samej barierce – mówi Łukasz. – Cieszę się, że mam taką pamiątkę.

Powrót z czuwania po mszy kończącej ŚDM był chyba najcięższy. Byliśmy strasznie zmęczeni, wydawało nam się, że jest o wiele bardziej gorąco niż poprzedniego dnia, a do miejsca gdzie mieszkaliśmy było około 20 km. Musieliśmy tam dotrzeć – opowiada Michalina.

– I wtedy nam się taki cud przytrafił – uśmiecha się Łukasz. – Szliśmy już dosyć długo, byliśmy spragnieni, po drodze był sklep. Weszliśmy do środka, ksiądz został przed. Wyszła starsza pani, zapytała skąd jesteśmy. Ksiądz Sprusiński rozmawiał z nią po hiszpańsku, okazało się, że ta pani oczekiwała na przyjazd pielgrzymów, miała ich przenocować, ale oni nie dojechali. Dała nam pamiątki, które przygotowała dla nich. I to co było dla nas największym zaskoczeniem i radością – załatwiła nam transport do hotelu. Bezpośredni. To był taki cud dla nas.

Często śpiewaliśmy w Panamie, w autobusach, na ulicach. Różne pieśni, Barkę i inne. Ludzie fajnie reagowali na nasze pieśni, nagrywali nas. Kiedyś francuska grupa, jak nas spotkała, to zaczęła śpiewać – „Polska, biało – czerwoni”.

Poznawanie Kolumbii

– Jak to się stało, że później pojechaliście jeszcze do Kolumbii? – pytam moich rozmówców.

– Dla mnie sprawa była prosta – mówi ksiądz Rafał. – Jeśli wydaje się już tyle pieniędzy na wyjazd,  trzeba to wykorzystać w pełni. My nie mieliśmy zwiedzania przed Dniami, pojechaliśmy już na centralne obchody. To był bardzo intensywnie wypełniony czas. Bieganie z jednego miejsca na drugie, bardzo męczące. Dlatego dobrze jest później trochę odpocząć. Tym bardziej, jak leci się na inny kontynent. Nie wiem, czy ktoś z nich tam kiedykolwiek tam wróci. Koszty przelotu do Panamy zostały poniesione, więc warto było jeszcze coś zobaczyć. Dodatkowy bilet do Kolumbii, to w porównaniu do wcześniejszych kosztów, nie była drastyczna kwota. Warto było zobaczyć jeszcze kawałek świata.

– W Kolumbii byliśmy tydzień. Po przyjeździe, dostaliśmy apartamenty, u nas było 7 osób, było fajnie. Codziennie robiliśmy sobie śniadania. Pierwszego dnia był czas wolny i zwiedzaliśmy sami stare miasto w Cartagenie – opowiada Michalina. – Drugiego dnia pojechaliśmy na plażę. Trzeciego dnia był znowu czas wolny, kupowaliśmy pamiątki, jeździliśmy zwiedzać miasto. W piątek popłynęliśmy na wyspy, pływaliśmy w oceanie i byliśmy w oceanarium.

– Nasz jacht rzucił kotwicę i mogliśmy popłynąć kawałek i zobaczyć koralowca. Dla mnie to była jedna z najlepszych atrakcji w Kolumbii – mówi Łukasz. – Woda przeźroczysta, maska z rurką założona i wszystko było widać. Warto było to zobaczyć.

Kolumbia bardzo się różni od Panamy, która bardziej się nam spodobała. Ale trzeba pamiętać, że Panama w czasie ŚDM to była inna Panama, niż ta, którą zobaczyliśmy po powrocie. Po zakończeniu dni młodzieży, wydawało się, że pusto jest w mieście, trochę już nam było smutno.

W Kolumbii ogólnie ludzie są bardzo natarczywi, cały czas coś chcą sprzedać, oferują coś, chcą zarabiać. Odnieśliśmy wrażenie, że w Kolumbii jest większa bieda. Cały czas w Kolumbii jak wychodziliśmy z hotelu to nas oblegali z propozycjami kupna kapelusza, apartamentu, wzięcia taksówki. To było trochę męczące. W Panamie było spokojniej i ludzie nie aż tak bardzo nastawieni komercyjnie.

Powrót do domu

Do Polski wrócili 5 lutego. – Rodziny zgotowały nam wielką niespodziankę, bo przyjechali na lotnisko nas powitać. Przygotowali nawet specjalny transparent powitalny. Jak się zobaczyliśmy, to nawet nam łzy popłynęły. Wcale nie ze smutku. Byliśmy szczęśliwi, że przeżyliśmy coś tak niezwykłego jak Światowe Dni Młodzieży i że możemy podzielić się tą radością z najbliższymi. Te Dni w Panamie nas umocniły, napełniły energią, optymizmem i wiarą.

–  Byli rewelacyjni, tylko z nimi latać! – chwali podopiecznych ksiądz Rafał. –  Było bezproblemowo.  Dla organizatora zawsze najważniejsze to jest porządek i dyscyplina i ja mogę się cieszyć, że jak moim z Węgrzynowa powiedziałem raz, że mają być o tej godzinie w tym miejscu to oni byli. Ta grupa, która była w Panamie sprawdziła się super. Znałem ich wszystkich, oprócz Weroniki z wyjazdów wcześniejszych i wiedziałem jak funkcjonują, wiem, że można im zaufać, wiedziałem, że nie trzeba ich cały czas pilnować. Nawet jak myślą, że czegoś nie widziałem, to widziałem, ale „plusy dodatnie” były zawsze większe.

W planach Portugalia

– Mam nadzieję, że z tej grupy uda się teraz wyłonić kilka osób, które będą pracowały nad przygotowaniami do wyjazdu do Portugalii, żeby mogli uczestniczyć w Portugalii również w tych poprzedzających finał dniach w diecezjach – mówi ksiądz Rafał. – Widzę głęboki sens w uczestniczeniu w Światowych Dniach Młodzieży, tym bardziej jeśli to jest poparte wcześniejszymi przygotowaniami, dzięki którym na ŚDM leci młodzież przygotowana. Mocniej związana ze sobą, zżyta, z wiarą. O wiele łatwiej z taką grupą się pracuje. Będziemy szykowali się do Portugalii, mam nadzieję, że jakieś dobre pomysły będą jak te trzy lata przeżyć, jaki program ustalić. I pewnie jak dożyjemy, to te wspólne przygotowania zwieńczymy wyjazdem na kolejne ŚDM w Portugalii.

Bogatsza o doświadczenie Panamy Michalina mówi z przekonaniem

– Warto poznawać ludzi, warto jechać na ŚDM,  poczuć tę atmosferę braterstwa i miłości. Papież powiedział, ze nieważne z jakiego kraju jesteśmy, jakim jeżykiem mówimy, jaki mamy kolor skóry – wszyscy jesteśmy jednością, bo wiara nas jednoczy. To rzeczywiście odczuwa się podczas ŚDM. Tam nikt nie  chodził smutny, każdy dla każdego to była rodzina. Czuliśmy się bezpiecznie. Warto to poczuć, bo na co dzień tego nie ma.

Łukasz mówi krótko: – Już odkładam pieniądze na wyjazd do Portugalii.

Na zdjęciach: nasi rozmówcy w czasie spotkania w Węgrzynowie oraz fotograficzne wspomnienia z Panamy.

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.

Wdrożyliśmy RODO, chronić i zabezpieczyć Twoje dane osobowe. Serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz na to zgodę Więcej informacji Akceptuj Czytaj więcej