Powstanie styczniowe w Makowie i okolicy
Powstanie styczniowe w Makowie i okolicy
Czy powstanie styczniowe to już martwa data w naszej historii? Co wiemy dziś o powstaniu? Jak daleko sięga pamięć?
22 stycznia 2019 r. minie 156. rocznica wybuchu powstania styczniowego. Było to największe z polskich powstań narodowych. Podczas powstania w Królestwie Polskim odnotowano około 1200 bitew i potyczek, w tym 253 na Mazowszu. Krwawe walki toczyły się także na ziemi makowskiej.
W Makowie stała 5 rota 22. pułku piechoty, która należała do rosyjskiego garnizonu w Pułtusku. Napadu na załogę rosyjską miano dokonać w nocy z 21 na 22 stycznia 1863 r. Powstańcy mieli jednocześnie wkroczyć do miasta w czterech punktach na znak zapalonych smolnych pochodni u skrzydeł wiatraka znajdującego się na wzgórzu blisko Makowa (okolice dzisiejszych ulic Sportowej i Warszawskiej). Nic z tego nie wyszło, powstańców spłoszył pocztylion jadący z Przasnysza.
Wspomnienie o pradziadku Sikorze
150 lat to mniej więcej tyle, ile sięga pamięć w wielopokoleniowej rodzinie. Jak u Waldemara Jaźwińskiego, prawnuka powstańca styczniowego Aleksandra Sikory.
– O powstaniu opowiadał mi mój dziadek Henryk Sikora, syn Aleksandra – wspomina Waldemar Jadźwiński. – Przez dłuższy czas mieszkałem z dziadkami, bo zachorowała moja mama. Więc tak słuchałem tych opowieści. Dziadek jeszcze pisał pamiętniki i lubił mi je czytać. Tylko, że byłem wtedy mały i nie dużo już pamiętam.
Największe wrażenie robiła na mnie zawsze historia o tym, jak mój pradziadek po jednej z bitew uciekał przed Kozakami. Razem ze swoimi towarzyszami schował się w oborze, zakopali się w krowim łajnie i siedzieli cichutko. Kiedy Kozacy wpadli do obory, zaczęli kłuć wszystko szablami. Pradziadek siedział w ukryciu przerażony, by szabla go nie dosięgła. Nawet nie umiem sobie tego wyobrazić – prawnuk Jaźwiński wzdraga się na samą myśl.
– Dziadek wszystko spisywał i to o czym opowiadał mu ojciec i swoje historie, wklejał też zdjęcia do pamiętników. Niestety prawie wszystkie pamiętniki zaginęły – mówi z żalem pan Waldemar – ciągle ktoś z nich korzystał i w ten sposób przepadły. Wiele bym dał, by je odzyskać.
Po pradziadku Aleksandrze Sikorze niewiele zostało wspomnień i ani jednego zdjęcia. Trochę informacji można znaleźć w wydawnictwie z 1904 roku pt. „Księga Pamiątkowa opracowana staraniem Komitetu Obywatelskiego w czterdziestą rocznicę powstania r. 1863/1864 przez Józefa Białynię Chołodeckiego”. Książka wydana została we Lwowie. To jedna z cenniejszych pamiątek Waldemara Jaźwińskiego, którą odziedziczył po dziadku Henryku.
W jednym ze swoich pamiętników Henryk Sikora, który przed wojną był sekretarzem gminnym w Szelkowie pisał:
„Na cmentarzu szelkowskim widziałem wysoki, stary, dębowy krzyż. W połowie krzyża zachowały się jeszcze przybita do krzyża kosa ze zmurszałym drzewcem i zardzewiała szabla oraz blaszana tabliczka, na której wśród zatartych już wyrazów napisu widniały jeszcze cyfry roku 1863. (…) Dumając przy dębowym krzyżu, do głowy przychodziły myśli, a może i mój ojciec Aleksander Sikora walczył też w tych stronach, gdzie obecnie syn jego pracuje (…)”.
Na szelkowskim cmentarzu po starym krzyżu nie ma już śladu, ale na całej Ziemi Makowskiej pozostały liczne powstańcze pamiątki świadczące o tym, że tu również rozgrywała się wielka historia.
Opowieść o Moskalu i lesie zwanym Szubienicą
Inne wspomnienie, przekazywane z pokolenia na pokolenie, miał zmarły w 2007 roku Stefan Olzacki, urodzony w Rakach w 1930 roku. Jego rodzinny dom stał u rozstaju dróg. Jedną z nich, w marcu 1863 Kozacy pędzili związanych powrozami powstańców styczniowych. Powiesili ich w pobliskim lesie, od tamtej pory zwanym Szubienicą.
– Opowiadał mi o tym mój dziadek Walenty, a jemu z kolei jego ojciec – wspominał kiedyś Stefan Olzacki.
– Dziadek wyrażał się obrazowo i mówił, ze Moskal pędził naszych do lasu. I że tam ich powiesił. Wyobrażałem sobie tego Moskala jako ogromnego wąsatego żołnierza. Jako dziecko wchodziłem czasem na strych i przez szpary w deskach z lękiem wyglądałem, czy aby Moskal nie idzie do wsi.
W pisemnych relacjach z czasów powstania zachowało się nazwisko Olzach. Mężczyzna o tym nazwisku wbrew zakazowi, powieszonych powstańców pochował. Ilu ich było, skąd pochodzili, jak się nazywali, gdzie zostali pochowani? – te informacje z rodzinnej opowieści uleciały.
Niełatwy patron
Szkoła Podstawowa w Rakach nosi imię Bohaterów Powstania Styczniowego. Na pamiątkę przede wszystkim tych, którzy zostali w Rakach powieszeni. (W powiecie makowskim dwie szkoły maja patronów powstańczych. Szkoła Podstawowa w pobliskim Drążdżewie nosi imię Edwarda Rolskiego, dowódcy powstańczego oddziału, który poległ w tej miejscowości).
– Patrona, a właściwie patronów, mamy niełatwego – mówi Teresa Kaszuba, dyrektorka szkoły. – To nie jest jedna osoba. A wielość bohaterów, to szczególnie dla dzieci, jakaś niewyobrażalna abstrakcja. Dlatego staramy się przybliżać im tych bohaterów najbliższych, którzy po przegranej potyczce w Drążdżewie zostali powieszeni w Rakach.
Od 2005 roku szkoła ma sztandar, ufundowany przez rodziców, nauczycieli, sponsorów i gminę w Krasnosielcu. Sztandar nawiązuje do patronów szkoły. Ma kształt prostokąta o wymiarach 110cm na 100cm. Wykonany został haftem ręcznym na suknie. Awers tego sztandaru stanowi orzeł w koronie wyhaftowany srebrną nicią na czerwonym tle. Wokół niego widnieje napis: „BÓG HONOR OJCZYZNA”. Rewers stanowi wyhaftowany na zielonym tle kolorowymi nićmi krzyż i broń powstańcza umieszczona po obu jego stronach. Wokół widnieje napis: „Szkoła Podstawowa im. Bohaterów Powstania Styczniowego w Rakach”. Sztandar został poświęcony przez Księdza Dziekana Andrzeja Golbińskiego.
W miejscu powstańczej kaźni gmina ufundowała nowy pomnik. Dzieci chodzą tam zapalać znicze, dbają też o porządek wokół pomnika. Czy wiedzą dlaczego las nazywa się Szubienica?
Co wiedzą dzieci?
Styczeń 2010 roku, Raki. W szkolnej świetlicy nad kartkami papieru zasiada siódemka dziewcząt i chłopców z klas IV – VI. Zostali zgarnięci z korytarza. Nie wiedzą co ich czeka. Nerwowo sprawdzają, czy długopisy piszą. Wreszcie pada pytanie: „Dlaczego las w Rakach nazywa się Szubienica?”. Na twarzach widać ulgę, widać, że znają odpowiedź. „Las nazywa się Szubienica dlatego, że podczas powstania styczniowego na drzewach byli tam wieszani żołnierze. Obecnie stoi tam pomnik (…) – napisała Elwira Dzik z klasy VI. Piątoklasista, Łukasz Kaszuba, napisał: „ten las zwie się Szubienica, gdyż w 1863 roku po zaciętej walce z wrogiem powstańcy przegrali. Powieszono ich właśnie w tym lesie. Co rok w ten dzień idziemy do miejsca, gdzie zostali zabici i oddajemy im hołd: zapalamy znicze i kładziemy wieniec na ich pomnik. Nasza szkoła nazywa się: Publiczna Szkoła Podstawowa w Rakach im. Bohaterów Powstania Styczniowego”.
Mniej więcej to samo napisali Aleksandra Stancel z klasy VI, Maria Glinka i Marta Rostkowska, Kacper Stryjewski – wszyscy z kl. IV oraz Adam Kosak z klasy V.
Fakty nie do końca ustalone
O to jak było naprawdę do dziś spierają się historycy. Zmieniają się nie tylko interpretacje, ale także ustalenia dotyczące samych faktów. W grudniu 2009 roku Radosław Waleszczak, historyk, autor licznych publikacji, w tym monografii Chorzel i Przasnysza, na spotkaniu w Krasnosielcu zaprezentował kilka własnych ustaleń na temat bitwy drążdżewskiej i śmierci Edwarda Rolskiego, wywołując niemałe zamieszanie . W wielu punktach podważają one dotychczasowy kanon wiedzy na ten temat. Kilka faktów wydaje się jednak bezspornych. Warto je przypomnieć przy tej okazji.
W czasie powstania styczniowego Ziemia Makowska należała do powiatu pułtuskiego w województwie płockim. We władzach powstańczych tego powiatu zasiadali m.in. Franciszek Młodzianowski z Młodzianowi, Stefan Rzechowski z Szelkowa i Bronisław Niżuński ze wsi Zakliczewo pod Makowem
W samym Makowie i okolicy przygotowaniami do rozpoczęcia powstania kierował okręgowy komendant makowski Tytus Steinkeller, administrator Dóbr Donacyjnych Smrock, synowiec znanego niegdyś bankiera warszawskiego.
W Makowie stała 5 rota 22. pułku piechoty, która należała do rosyjskiego garnizonu w Pułtusku. Napadu na załogę rosyjską miano dokonać w nocy z 21 na 22 stycznia 1863 r. Powstańcy mieli jednocześnie wkroczyć do miasta w czterech punktach na znak zapalonych smolnych pochodni u skrzydeł wiatraka znajdującego się na wzgórzu blisko Makowa (okolice dzisiejszych ulic Sportowej i Warszawskiej).
Zdrada pocztyliona
Oddział liczył ok. 400 osób nieźle zaopatrzonych w broń i materiały palne. Planowany atak na załogę rosyjską powinien więc zakończyć się sukcesem. Tymczasem po godzinie 9 wieczorem do zgromadzonych powstańców zbliżył się pocztylion wiozący depesze z Przasnysza do Pułtuska. Pocztylion grzecznie się przywitał, po czym oddaliwszy się nieco od gromady zaczął strzelać w powietrze i tym samym ostrzegł Rosjan przed spodziewanym atakiem. Ci zabarykadowali się po domach i z bronią w ręku czekali na powstańczy atak. Zdezorientowani powstańcy rozpierzchli się potwierdzając opinię wybitnego historyka Stefana Kieniewicza, iż: „Sprzysiężeni z mieszczan, rolników i szlachty zagonowej okazali się chętni, lecz skorzy do paniki”.
Maków zajęty bez walki
Wybuch powstania na ziemi makowskiej opóźnił się o tydzień. Kiedy nowy komisarz powiatu pułtuskiego Zbigniew Chądzyński zarządził kolejny atak na 27 stycznia, znalazł tylko 20 ludzi gotowych do walki, zgromadzonych przez Tytusa Steinkellera we wsi Budzyno Bolki. Razem z nimi ruszył na Maków. Rosjanie jednak opuścili miasto pozostawiając jedynie 40 słabo uzbrojonych weteranów i 10 Kozaków. Dzięki temu Maków zajęty został bez żadnych walk. Było to 2 lutego w dniu święta Matki Boskiej Gromnicznej. W mieście był tłum ludzi przybyłych na uroczystości kościelne. Fakt zdobycia miasta i ogłoszenia uwłaszczenie chłopów spowodowały, że do oddziałów powstańczych na nowo zaczęli zgłaszać się ochotnicy.
Na czele nowego oddziału, liczącego blisko 150 ludzi stanął Wacław Steinkeller, brat Tytusa. Otrzymał on rozkaż jak najszybszego udania się w okolice Raciąża, gdyż do Makowa zbliżały się oddziały rosyjskie pod dowództwem pułkownika Piotra Wałujewa. Wacław Steinkeller ze swoim oddziałem udał się do Karniewa, gdzie w kościele odebrał przysięgę od powstańców. Niestety, zbyt długo przebywał w Karniewie i naraził się na atak Wałujewa. Powstańcy po oddaniu kilku strzałów ponownie rozpierzchli się. Jedni uciekli od razu do domów, a pozostali wycofali się w okolice Podosia. Przestraszony Wacław, argumentując złym stanem zdrowia przekazał dowództwo swojemu wujowi Józefowi Malinowskiemu.
Klęski pod Podosiem i Drążdżewem
7 lutego do Makowa dotarł z wojskiem pułkownik Wałujew. Nakazał okolicznym chłopom przygotować furmanki i ruszył pod Podoś w pościg za powstańcami. Józef Malinowski, który o wszystkim wiedział, zamiast ostrzec ludzi przed zbliżającymi się Rosjanami oddał dowództwo Tytusowi Steinkellerowi, a sam udał się do Płoniaw do Franciszka Młodzianowskiego. Podczas śniadania opowiedział mu o tym, co zrobił. Młodzianowski był oburzony, udał się natychmiast do lasu, aby ostrzec powstańców. Niestety, przybył za późno. Na miejscu znalazł tylko 23 zabitych, w tym dowódcę – Tytusa Steinkellera. Wszyscy ranni zostali zabrani furmankami do Makowa.
W miejscu bitwy postawiona została pamiątkowa kapliczka, przy kościele pomnik, zaś Makowie na starym cmentarzu parafialnym znajduje się mogiła powstańców, którzy zmarli od ran poniesionych w tych walkach.
Potyczka pod Podosiem była jedną z najkrwawszych w tych stronach i wywarła przygnębiające wrażenie na całej okolicy. Praktycznie zamknęła ona okres powstania styczniowego na Ziemi Makowskiej. Nie udało się już utworzyć żadnego oddziału kierowanego przez miejscowych dowódców. Mieszkańcy Makowa i okolicy, którzy nadal chcieli brać udział w powstaniu zgłaszali się do oddziałów w sąsiednich powiatach.
Wczesną wiosną 1863 r. do ważniejszych starć nie tylko na Ziemi Makowskiej, ale w całym województwie płockim doszło w Drążdżewie. 10 marca o zmroku dotarł tu oddział Zygmunta Padlewskiego, powstańczego generała. Część wojsk rozlokowała się we wsi, pozostali zaś pod wodzą Edwarda Rolskiego, adiutanta Padlewskiego i jednocześnie komisarza województwa płockiego, znanego z niezwykłej energii i odwagi, stanęła w folwarku Krasińskich, gdzie gościnnie przyjął ich administrator majątku August Reich.
Powstańcy pragnęli chwili odpoczynku po stoczonej dzień wcześniej bitwie pod Myszyńcem, w której Rolski odniósł ranę w rękę. Jednak odpoczynek nie był im dany. W nocy z 10 na 11 marca na znużonych powstańców napadła piechota rosyjskiego generała Tolla, od dłuższego już czasu tropiąca oddział Padlewskiego.
Słabe ubezpieczenie kwater spowodowało, że powstańcy stali się łatwym łupem dla Rosjan. W raporcie wstępnym z 4 kwietnia 1863 r. wykazano stratę 8 powstańców ze sztabu Padlewskiego, w tym komisarza Edwarda Rolskiego, który odpowiadał za dokumenty i kasę oddziału. Samemu Padlewskiemu udało się zbiec na koniu swojego adiutanta. Polegli powstańcy pochowani zostali u podnóża prezbiterium kościoła w Drążdżewie. Oprócz członków sztabu Padlewskiego poległo jeszcze 50 innych powstańców.
W roku 1928 Władysław Kocot nauczyciel szkoły powszechnej w Drążdżewie dokonał ekshumacji zwłok powstańców. W akcie tym uczestniczyli nauczyciele i uczniowie szkoły oraz inni parafianie. Szczątki bohaterów, płaszcze sukienne, guzy, klamry i inne znalezione pamiątki złożone zostały uroczyście do dołu, nad którym postawiony został pomnik.
Obecnie imię Edwarda Rolskiego nosi Publiczna Szkoła Podstawowa w Drążdżewie.
Poza wymienionymi do ważniejszych bitew, potyczek i starć oddziałów powstańczych na Ziemi Makowskiej doszło w Łukowem, pod Chrzanowem, w Płaskiej Górze pod Drążdżewem, gdzie połączone siły partyzanckie odparły ataki na obóz powstańczy. Pod Szygami, w Różanie i Magnuszewie, gdzie z kolei powstańcy ponieśli całkowitą porażkę. Pod Czarnostowem rozbita została jazda Ziembińskiego, byłego oficera moskiewskiego.
W wielu tych miejscowościach do dzisiaj znajdują się mogiły i pamiątkowe tablice ku czci poległych powstańców. Większość z nich jest zadbana, z okazji świąt narodowych pojawiają się na nich kwiaty i znicze świadczące o tym, że wydarzenia tamtych lat ciągle pozostają żywe w pamięci lokalnych społeczeństw.
Przyjemnie się to ogląda.
[wymoderowano]