Mam swój udział w przebudowie Polski
Mam swój udział w przebudowie Polski
Mija 37 lat od dnia, w którym wprowadzono w Polsce stan wojenny. W ciągu pierwszego tygodnia jego trwania w więzieniach i ośrodkach internowania znalazło się ok. 5 tys. osób. Ogółem, w okresie trwania stanu wojennego, zostało internowanych ok. 10 tys. osób. Wśród nich był działacz makowskiej Solidarności Kazimierz Kobyliński. W przededniu rocznicy tych tragicznych wydarzeń poprosiliśmy pana Kazimierza o wspomnienia z tamtych czasów. Poniżej zapis naszej rozmowy.
Droga do Solidarności
Byłem zawodowym fotografem, wcześniej jeszcze amatorsko robiłem zdjęcia, pracowałem w Domu Kultury, prowadząc jednocześnie kółko fotograficzne i takie same w PSS. Robiąc zdjęcia, wywołując je, słuchałem zagranicznych rozgłośni. Wiedziałem co się działo w grudniu 70 roku, byłem bardzo zainteresowani, strajkowało Wybrzeże i nie tylko. To mi dużo dawało do myślenia.
Gdy zacząłem pracować po średniej szkole w Prezydium Powiatowej Rady Narodowej, obecnie to jest odpowiednik Starostwa Powiatowego, tam były robione zebrania, tzw. związków zawodowych. Jako młody chłopak, młody pracownik, na jednym z takich zebrań zabrałem głos, że jakie to mają być zebrania, gdy my siedzimy jako pracownicy na sali a przy stole prezydialnym naprzeciwko nas, siedzi nasz pan przewodniczący, pan Jan Skoczeń i nasi wszyscy kierownicy. Zapytałem wtedy, do kogo my mamy składać te nasze uwagi, zastrzeżenia i ewentualne pretensje, skoro spotykamy się i siedzimy w takim składzie.
Moje wystąpienie spowodowało wielką konsternację na sali, bo taki młody, powiedzmy, smarkacz po szkole już się zaczyna wymądrzać. Ale zabrał głos przewodniczący powiatowej rady, pan inżynier Skoczeń i powiedział, że wiele nas tutaj nie dzieli: wprawdzie trącamy się nogami, ale to dlatego że sala jest ciasna i nabita po brzegi. Trochę rozładował w ten sposób atmosferę, ale nutka niepokoju została przeze mnie zasiana, że kierownicy siedzą za stołem prezydialnym na zebraniu związkowców. To był taki mój początek.
Przez słuchanie wolnych rozgłośni zdobywałem wiedzę o tym co się dzieje na świecie. Tak też się dowiadywałem o rozruchach na Wybrzeżu, potem (rok 1976) w Ursusie i Radomiu. Cały czas śledziłem co się dzieje w Polsce i wyrabiałem sobie w ten sposób swoje przekonania.
Karnawał Wolności w Makowie
W 1981 roku, kiedy zaczęły wybuchać strajki i powstała Solidarność, późną jesienią zacząłem się orientować czy i tu w Makowie coś się dzieje. Będąc fotografem nie miałem kontaktu z żadnymi grupami osób zaangażowanych. Wiedziałem, że w różnych zakładach takich jak ZREMB, WAREL i mniejszych ludzie się organizują. Dowiedziałem się, że jest tymczasowy oddział NSZZ Solidarność w Makowie, mają wolny lokal przydzielony i tam się spotykają na zebraniach. Późną jesienią dołączyłem do nich, zacząłem przychodzić na cotygodniowe spotkania.
Pracując jako fotograf, nie miałem telefonu, który był wtedy luksusem, trudno mi było kupować rzeczy niezbędne do pracy. Zgłosiłem wtedy petycje, żeby walczyć o nową centralę telefoniczną. Okazało się, że potrzebny na to jest budynek o wysokości 3 metrów od podłogi do sklepienia, wtedy w Makowie takie wymagania spełniały tylko dwa budynki, dawny młyn i bank spółdzielczy.
Po kilku spotkaniach dałem się zauważyć i podczas wyborów zostałem wybrany do ścisłego prezydium związku NSZZ Solidarność, zostałem wiceprzewodniczącym oddziału. Dodano mi także funkcję do kontaktów z NSZZ Rolników Indywidualnych. Znałem ich problemy, wychowałem się na wsi, miałem orientację i wiedzę, dużo znajomych w wielu częściach gminy. Jak jeszcze wcześniej pracowałem w prezydium powiatowej rady to wtedy budowano wodociągi w Gąsewie, Krasnosielcu, Szelkowie, Załuziu. Dzięki temu znałem ludzi.
Zaczęliśmy działać. W następnym – 1981 roku – został poświęcony nasz sztandar. Odbyła się duża uroczystość na stadionie miejskim. Sztandar święcił ksiądz biskup płocki Bogdan Sikorski. Gospodarzem uroczystości był nasz ówczesny proboszcz ksiądz Józef Śliwka. Była orkiestra, chór, uroczysta Msza święta.
Była też wystawa pana Macieja Rayzachera, słynnego aktora. Podczas tych uroczystości miałem kluczowe przemówienie, około 25 minut. Sam przygotowywałem tekst, na jednym z ostatnich posiedzeń oddziału został ten tekst zaakceptowany przez kolegów z prezydium.
Początek stanu wojennego
I przyszedł 13 grudzień, został ogłoszony stan wojenny. Do mnie na początku Służba Bezpieczeństwa nie dotarła. Można przypuszczać, a w zasadzie jestem pewny, że dlatego nie dotarła do mnie rano 13 grudnia SB, ponieważ wszedłem do Solidarności późną jesienią. A listy internowanych były sporządzone wcześniej. Ja doszedłem do Solidarności później i prawdopodobnie mnie na tych listach nie było.
W nocy z 12 na 13 grudnia Służba Bezpieczeństwa zabrała moich kolegów z oddziału NSZZ Solidarność na przesłuchania do Komendy Powiatowej Milicji Obywatelskiej. Przesłuchiwani byli przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa i część została w nocy już wywieziona z Makowa, a tych co uznali, że widocznie jeszcze nie czas, to puścili do domu. Ci właśnie koledzy do mnie dotarli nad ranem 13 grudnia. Kiedy zapytałem co się stało, to mi dopiero powiedzieli, że byli przesłuchiwani. Zapytali mnie czy ja też byłem zatrzymany. Ja wtedy jeszcze nie byłem. Opowiedzieli jak to było w ich przypadku, opowiedzieli jak wyglądały kilkugodzinne przesłuchania na komendzie. To był kolega Janek Wilkowski i jeszcze ktoś, ale już nie pamiętam kto.
Postanowiliśmy zwołać zebranie związkowe o 9 rano w siedzibie oddziału. Ja miałem klucze. Powiadomiliśmy innych tzw. pocztą pantoflową i spotkaliśmy się o 9 rano. Sporządziliśmy listę obecności, protokół z zebrania. Zebranie trwało około 2 godzin, nie wiem czy SB-ecy byli tak zmęczeni, czy tak źle zorganizowani, że to zebranie 13 grudnia jeszcze się odbyło. Zakończyło się podjęciem uchwały, że każda komisja zakładowa sama podejmie decyzję czy chcą podjąć jakąś formę protestu, a jeżeli tak to jaką. Czy to będzie strajk, czy strajk okupacyjny, czy wywieszą flagi czy nic nie będą robić.
Pod koniec zebrania, pan Romuald Frydrych ówczesny kierownik jedynej wtedy w Makowie apteki szepnął mi, żebyśmy po południu spróbowali zabezpieczyć i wywieźć najcenniejszy majątek oddziału. Umówiliśmy się na 16, że przyjdziemy do oddziału i spróbujemy to zrobić. Potem rozeszliśmy się do domów. Przyjechałem po niego samochodem do jego domu. Mieszkał w bloku na osiedlu Pułaskiego i pojechaliśmy do oddziału. Po kilku minutach usłyszeliśmy łomotanie do drzwi i wszedł zastępca komendanta milicji i paru cywili z nim. Okazało się, że oddział był obserwowany przez funkcjonariuszy i jak my tam dotarliśmy, weszli aby nas zatrzymać. Do mojego samochodu wsiadł bodajże pan Wierzbicki, który wtedy pełnił funkcję zastępcy komendanta milicji i podjechaliśmy do komendy.
W komendzie zaczęła mnie przesłuchiwać Służba Bezpieczeństwa. Esbekiem był funkcjonariusz, z którym byłem po imieniu. Przesłuchanie trwało kilka godzin. Chcieli abym podpisał lojalkę o współpracy. Oczywiście odmówiłem, mimo że obiecywali, że jak podpiszę, to nie będę internowany. Nie zgodziłem się. Wtedy nie używali słowa „internowany”, mówili że będę zatrzymany.
W trakcie przesłuchania, które było długie, korzystali z telefonów WCZ (wysoka częstotliwość), udawali że coś konsultują, że łączą się z Warszawą . Powiedzieli mi też, że żona chce się ze mną skontaktować, ja tez bardzo chciałem, ale oni powiedzieli, że nie ma takiej możliwości. Rozkazali żebym im oddał kluczyki do samochodu. Odpowiedziałem, że kluczyków nie oddam, jeżeli mi nie pozwolicie się pożegnać z żoną. Wtedy się ugięli i pozwolili mi na korytarzu pożegnać się z żoną. Oddałem jej kluczyki i dokumenty do auta i udało mi się jeszcze szepnąć, żeby powiedziała Hance, że Romek ( Romuald Frydrych) też jest tutaj ze mną.
Internowanie i zimny areszt w Ostrołęce
Żona odjechała do domu naszym samochodem, a nas po jakimś czasie zapakowali do gazika pod plandeką. Był wtedy bardzo duży mróz, ja nawet czapki na głowie nie miałem. Romek zawiązał sobie chusteczkę do nosa na cztery rogi i nałożył na głowę, żeby chociaż trochę ją osłonić i przez Szelków zawieźli nas do Ostrołęki.
Droga na Różan była nieprzejezdna, były duże zaspy i śnieg. W Ostrołęce była trochę śmieszna sytuacja, bo tam myśleli, że jesteśmy kolejnymi zmobilizowanymi funkcjonariuszami ZOMO, ale zaraz się wyjaśniło, i ktoś powiedział, że ci panowie to na tę druga stronę idą. Zawieźli nas do aresztu przy ulicy Kościuszki i tam przesiedzieliśmy od niedzieli do soboty.
Pastwili się tam nad nami, wyłączali nam ogrzewanie, trzeba było spać w kurtkach i butach. Co półtorej godziny wypuszczali nas do łazienki, było zimno i nerki nie tak dobrze funkcjonowały. Jedzenie było podłe, pasztetowa, dawana na śniadanie, była jak kit do okien.
Po trzech dniach przegrupowali nas (to było, jak się później dowiedzieliśmy, po strzelaninie na Śląsku, w kopalni Wujek). Dowiedział się o tym pan Frydrych, który był wzywany przez funkcjonariuszy jak któremuś zabrakło leków. Pan Frydrych był magistrem farmacji. I wtedy się dowiedział o wypadkach w kopalni Wujek, mówił, że ci milicjanci byli sami tym, że zginęli tam ludzie przestraszeni i przygnębieni.
Przegrupowanie polegało na tym, że do tej pory siedzieliśmy w celi z pospolitymi złodziejaszkami. Żaden z politycznych nie był z drugim w celi. A później nas przemieścili, ja byłem z Frydrychem w jednej celi, a inni działacze solidarnościowi tez byli razem.
Więzienie w Iławie
W sobotę podjechały dwie budy, skuli nas parami kajdankami. Ja byłem skuty z Frydrychem. Jak przechodziliśmy do tych samochodów, to milicjanci utworzyli szpaler po dwóch stronach. Byli uzbrojeni w broń długą i krótką, chyba nawet i psy były. Zapakowali nas do tych samochodów, na końcu każdej budy były takie klatki okratowane gdzie siedzieli milicjanci z bronią. W czasie drogi włączyli nam ogrzewanie i po paru minutach najpierw odczuliśmy błogość, że jest ciepło. Byliśmy bardzo przemarznięci przez ostatnie 6 dni w celi i to ciepło bardzo nas osłabiło.
Milicjanci mówili, że na białe niedźwiedzie jedziemy, żebyśmy się szykowali na dłuższą podróż. Szyby były zmatowiałe, prawie nic nie było widać przez nie, ale udało się zobaczyć że mijamy Przasnysz. Późnym popołudniem dojechaliśmy do więzienia dla młodocianych w Iławie.
Tam trafiłem do celi z kolegą z oddziału elbląskiego. Cela była 12-osobowa. Tych młodocianych prawdopodobnie przed stanem wojennym spędzili tak, że po dwunastu ich było w celach 6-osobowych, żeby przygotować dla nas miejsce.
Tak wyglądała wycieczka z Makowa do Iławy. Rodzina o niczym nie wiedziała, nie znali miejsca mojego pobytu, mimo że żona jeździła wszędzie gdzie się dało, aby się dowiedzieć. Na szczęście jeden z naszych kolegów, który ze względu na wadę serca był krótko zatrzymany, pan Jan Jakubiak został odwieziony do szpitala w Makowie. Żona mając w szpitalu znajomego ordynatora, poszła do szpitala.
Ordynator powiedział: „tego pilnującego Jakubiaka milicjanta ja poproszę na herbatę, a pani będzie mogła z Jakubiakiem porozmawiać”. Dzięki temu żona wtedy się dowiedziała, że na dziewięćdziesiąt parę procent pewności wszystkich z ostrołęckiego aresztu zawieźli do Iławy.
Reklama Sklep OBB
Przedświąteczne widzenie z żoną
Przed świętami Bożego Narodzenia udało się żonie uzyskać przepustkę i w święta, to był chyba pierwszy dzień świąt, razem z bratem i matką przyjechali do Iławy. To było pierwsze nasze widzenie.
Widzenie wyglądało tak, że ja siedziałem miedzy dwoma klawiszami, po drugiej stronie żona też siedziała miedzy dwoma klawiszami. Rozmowa odbywała się przez stolik, dalej siedział mój brat z mama. Widzenie trwało godzinę. Żona zostawiła mi świąteczną paczkę, która przed przekazaniem musiała być bardzo sprawdzona, czy czegoś niedozwolonego w środku nie ma.
W Iławie to w porównaniu do Ostrołęki to można nawet powiedzieć że były komfortowe warunki. Materace takie jak w dawnym szpitalu, łózka sprężynowe (w Ostrołęce to była normalna skrzynia, materac centymetrowy, stół wbetonowany w podłogę, taborety też ) tak, że w Iławie były bez porównania lepsze warunki. Raz na tydzień, przy silnym mrozie chodziliśmy do łaźni i wracaliśmy z mokrymi głowami.
Zacząłem robić notatki, co na śniadanie dawali, co na obiad. W Ostrołęce też robiłem takie notatki, ale tam nie miałem czym pisać. Zbierałem z podłogi nadpalone zapałki, którymi pisałem. W Iławie miałem już długopis, który mi żona zostawiła. Zupa była mleczna, tzw. litraż. Do dzisiaj lubię zupę mleczną.
Zrobiliśmy kawał dobrej roboty
Po latach uważam, że moje i kolegów z ówczesnej Solidarności działania były sensowne i potrzebne. Została przeprowadzona rewolucja w Polsce, zmiana ustroju, za nami poszły inne kraje z tzw. demoludów. To my, razem z Lechem Wałęsą na czele, każdy na swoim odcinku, tego dokonaliśmy. To dzisiaj daje mi dużą moralną satysfakcję, że ta moja mała cegiełka poszła w dobrym kierunku.
Wystarczy teraz wyjść przed dom, żeby zobaczyć jak się wszystko zmieniło od tamtego czasu. Jakie mamy ulice, jakimi samochodami jeździmy. Teraz jest problem z miejscami do parkowania, bo rzadko która rodzina ma tylko jeden samochód. Nie ma problemu z kupnem auta i to nie są jak wtedy syrenki czy wartburgi, tylko dużo lepsze samochody.
Pamiętam jak w wakacje jeździłem ojca wozem konnym wożąc piach, kiedy budowali drogę tzw. Tysiąclatkę, czyli drogę Ulaski – Krasnosielc. Tak zarabiałem na rower, po który musiałem jechać aż do Przasnysza.
Wszystko się zmieniło na lepsze: domy, dachy, ogrodzenia. To nie jest Polska w ruinie. Myślę że taka opinia nie jest tylko moja, nie jestem w tym odosobniony. To nie tylko moje zdanie, a to, że możemy mieć własne zdanie, że możemy mówić to, co uważamy, mówić otwarcie, to jest chyba jedno z największych osiągnięć Solidarności.
Ludziom teraz żyje się lepiej, dostatniej, chociaż niektóre ostatnie decyzje – jak chociażby likwidacja pracy w niedzielę – jest pomysłem tylko i wyłącznie koniunkturalnym. Obecna Solidarność to nie jest ta Solidarność jaka była za moich czasów, ale dalej mam poczucie, że zrobiliśmy kawał dobrej roboty włączając się w cały ruch związkowy, dokładając na terenie Makowa mała cegiełkę w przebudowę kraju. To było potrzebne i warto było.
Na zdjęciach:
- Kazimierz Kobyliński w swoim zakładzie – grudzień 2018 r. Fot. Grażyna Myślińska.
- Kazimierz Kobyliński w czasie dekoracji Krzyżem Wolności i Solidarności, 13 grudnia 2017 r.
- Manifestacja NSZZ Solidarność w Makowie Maz.
- Fotokopie dokumentów z czasów stanu wojennego.
Zdjęcia pochodzą z archiwum pana Kazimierza Kobylińskiego.
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.