Gdy nie Nokia a poczta łączyła ludzi.
Obchodzimy dziś Dzień Poczty Polskiej, zwany kiedyś Dniem Listonosza.
32 lata temu, w końcu listopada 1986 roku, odwiedziłem z aparatem fotograficznym urząd pocztowy w Makowie Mazowieckim. Uważny czytelnik zauważy, jak wiele się od tamtych czasów zmieniło. Wszechobecne popielniczki (w biurach nie było zakazów palenia), ręczne stemple i waga, teleks (urządzenie praktycznie dziś nieznane – kto powie jak działało i do czego służyło?).
Jeszcze kilkanaście lat temu koniec listopada i początek grudnia inaugurował sezon wysyłania listów i kart świątecznych. Była to okazja do podzielenia się wiadomościami także z bardziej odległą rodziną i znajomymi, z którymi korespondencyjny kontakt utrzymywany bywał zwykle dwa razy do roku, mianowicie na Boże Narodzenie i Wielkanoc.
Listy i kartki były technologicznie mało wyrafinowanym sposobem komunikacji, ale za to trwałym. Przetrwały lata. Były też dowodem starań i pamięci o utrzymanie kontaktu. Najpierw należało kupić kartkę i znaczek. Później napisać. A na koniec wrzucić do skrzynki. Odbiorca trzymał w ręku ten sam kawałek papieru, który wcześniej trzymał nadawca. Później bardzo często przechowywał go w widocznym miejscu i odczytywał rodzinie. Na koniec wkładał do kartonowego pudełka, gdzie leżały już kartki z poprzednich lat.
Zachowane do dzisiaj kolekcje takich świątecznych kartek z wielu lat są dziś dla naukowców, socjologów, historyków i nie tylko, bardzo cennym źródłem wiedzy o czasach nie tak dawno minionych. Ograniczona powierzchnia świątecznej kartki wymuszała selekcję informacji do rzeczywiście istotnych wydarzeń.
Nikomu nie przyszłoby wtedy do głowy codzienne dzielenie się stanem samopoczucia, obejrzanym filmem, czy tym, co się dobrego zjadło na obiad w danym dniu – jak to się dzieje teraz poprzez Facebooka czy inne portale społecznościowe.
Monopolistą w dostarczaniu przesyłek adresatom była Poczta Polska, której pracownicy w grudniu przeżywali gorące dni.
Stemplowanie i sortowanie listów, sprawdzanie prawidłowości nalepionych znaczków, czytelności adresu, prawidłowości pocztowego kodu, odbywała się ręcznie. W taki właśnie czas, 32 lata temu, w końcu listopada 1986 roku, odwiedziłem z aparatem fotograficznym urząd pocztowy w Makowie Mazowieckim. Uważny czytelnik zauważy, jak wiele się od tamtych czasów zmieniło. Wszechobecne popielniczki (w biurach nie było zakazów palenia), ręczne stemple i waga, teleks (urządzenie praktycznie dziś nieznane – kto powie jak działało i do czego służyło?).
Z upływem czasu coraz bardziej przenosimy się w nietrwałą wirtualność. Z bliskimi – niezależnie od tego jak daleko są od nas – wymieniamy się informacjami za pomocą maili, mmsów i smsów. Dzielimy się nawet błahymi zdarzeniami z naszego życia. Nośniki tej informacji nie są jednak materialne. Za kilkadziesiąt lat żaden badacz nie sięgnie do nich jako do cennego źródła wiedzy, bo po prostu ich nie będzie.
Dotyczy to nie tylko listów, ale i ogromnej większości przedmiotów codziennego użytku, które kiedyś dziedziczono: zegarków, aparatów fotograficznych, wiecznych piór, dzienników, pamiętników i albumów ze zdjęciami. Obawiam się, że nasze cyfrowe fotografie, znikną razem z rozmagnesowanymi dyskami twardymi naszych komputerów.
Z tymi myślami wkładałem do skanera paski negatywów ze zdjęciami poczty A.D. 1986. Ten negatyw był tam ze mną, aparat, którym robiłem te zdjęcia wciąż istnieje i działa. I coraz bardziej przypomina skamieniałość z minionej epoki.
Budynek starej poczty istnieje.