Wolontariusze proszą o pomoc dla Przytuliska i ich podopiecznych
Bo na tym pieskim świecie to się bardzo liczy, by iść na sześciu łapach i na jednej smyczy – Marek Majewski
O te dodatkowe dwie ” łapy” i wspólną smycz dla swoich podopiecznych apelują wolontariusze Przytuliska Nasze Cztery Łapy, które znajduje się w Makowie przy ulicy Moniuszki. Sprawa jest pilna.
(O tym, że Przytulisku grozi likwidacja, pisaliśmy przed tygodniem, 17 lipca – https://makowonline.pl/dramatyczny-apel-przytuliska-nasze-cztery-lapy/)
Przytulisko powstało z potrzeby serca, dobrzy ludzie zaopiekowali się wyrzuconymi psiakami. Dzięki władzom miasta i wspaniałym ludziom zwierzęta otrzymały tymczasowy dom. Niestety, ten dom, bardzo przyjazny i dobrze zabezpieczony nie może trwać długo. Grozi mu likwidacja.
Niedawno zamieścili dramatyczny apel na stronie Facebooka https://www.facebook.com/Przytulisko-Nasze-Cztery-%C5%81apy-105124521105610/) w którym napisali:
„UWAGA!!! GROZI NAM LIKWIDACJA!!!
Nigdy nie przypuszczaliśmy, że będziemy zmuszeni napisać rozpaczliwy post z prośbą o pomoc w znalezieniu domów dla psiaków przebywających obecnie w Przytulisku. Mamy dwa tygodnie na znalezienie dla nich domów stałych lub chociaż tymczasowych, po tym czasie grozi im wywózka do schroniska. Jest to sytuacja niezależna od nas wolontariuszy, ani nie wynikająca nawet ze złej woli Urzędu Miasta… Na wielu stronach organizacji czy fundacji zajmujących się pomocą bezdomnym zwierzętom można znaleźć wpisy, że „dramat psów nie dzieje się tylko w Radysach, wszędzie wokół nas są takie „małe” psie tragedie. Nie wyobrażamy sobie dnia, w którym psy z naszego Przytuliska zostaną wywiezione do dużego schroniska, gdzie przepadną wśród setek istnień, świat o nich zapomni… Punkt ten istnieje ponad pięć lat, psy były i są tu szczęśliwe, mają dobre warunki do życia. Przez ten czas ponad 200 -250 z nich znalazło nowe domy. Tylko w tym roku odbyło się już 30 adopcji. Prosimy o pomoc, aby te, które zostały również znalazły domy… Sami nie damy rady…
Maków Maz. woj mazowieckie, teł 533902461.”
Sami nie dadzą rady
To prawda, sami nie dadzą rady, mimo że robią wszystko dla tych pokrzywdzonych przez człowieka zwierząt. Oddają im swój wolny czas, dbają by były zdrowe, nakarmione i wybiegane. Dbają, by trauma jaką im sprawił dotychczasowy „Pan” szybko była zapomniana. By psie serce, tak nawykłe do bezgranicznej miłości i wierności do Człowieka znowu miało dla kogo żyć.
Bez wdawania się w zawiłości prawne, trzeba powiedzieć, że schronisku grozi likwidacja. Sprawa jest pilna! Wolontariusze muszą znaleźć dom dla każdego psiaka, który znajduje się pod ich opieką. Stąd wielki apel do mieszkańców Makowa i okolic. Już nie raz pokazaliście, że nie jesteście obojętni, nie raz dawaliście dowód, że jesteście wielkimi ludźmi, bo jak pisał Kornel Makuszyński – Wielcy ludzie mają zazwyczaj tak wielkie serce, że się w nich zawsze znajdzie miejsce dla uczciwego psa.
Ratując jednego psa, nie zmienimy świata…, ale świat zmieni się dla tego jednego psa.
Gapa, Gucio, Dżeki i inni mieszkańcy Przytuliska czekają na ludzi, którzy mają wielkie serce. Pokażmy im, że ta bezgraniczna wiara w Człowieka ma sens. Że nie wszyscy ludzie są okrutni i krzywdzą.
” Psy są mądre. Chowają się w kącie, liżą swoje rany i wracają do świata dopiero wtedy, gdy są do tego gotowe” – to powiedziała Agata Christie. Psiaki z Przytuliska też już są gotowe by znowu pokochać Człowieka.
Psy, które czekają na dom
Gapcia – cudowna mała suczka, która dała się poznać jako miła, spokojna, spragniona głaskania i przytulania istotka. Jest zaszczepiona, odrobaczona, zabezpieczona od pcheł i kleszczy. Umówiony ma termin sterylizacji. Ładnie chodzi na smyczy, toleruje inne psy i prawdopodobnie koty. Jest niekonfliktowa. Lubi dzieci, przybiega, łasi się do człowieka, merda ogonkiem.
Dżeki to fajny, mądry pies, który dzielnie znosi wszystko, co go spotyka. Nie jest już młodzieńcem (ma ok.10 lat) ale jeszcze długie życie przed nim. Ważne, aby jak najszybciej znalazł nowy dom. Dżeki waży ok 10 kg, sięga do połowy łydki. Ładnie chodzi na smyczy. Lubi dzieci, dorosłych. Dogaduje się z suczkami, innymi psami, raczej nie byłoby problemu również z kotami
Gucio, przytuliskowy seniorek (ok 8-10lat) gotowy do adopcji. Gucio to fajny, spokojny pies, waży ok 10 kg. Sponiewierany życiem, widać to w jego mądrych oczach. Ale co złe to za nim. Nie pozwolimy go więcej skrzywdzić. Idealnie sprawdzi się w domu. Zachowuje czystość, umie chodzić na smyczy, nie jest nachalny. Wystarczy mu mały kącik z miękkim kocykiem lub legowiskiem.
Kajtek wypatruje swojego człowieka, który zabierze go do domu. To pies lubiący przestrzeń, w kojcu bardzo się męczy. Nie umie chodzić jeszcze na smyczy, dlatego ogrodzone podwórko czy działka byłyby dla niego idealnym miejscem do życia. Do tego ocieplana na zimę buda. Tylko tyle i aż tyle….
Kajtek ma ok 4 lata, waży ok. 20 kg, sięga do kolan. Jest ładnie umaszczony, ma uśmiechnięty pyszczek. Posiada książeczkę zdrowia, szczepienia, kastrację. Toleruje wszystkie suczki i niektóre psy. Jest posłuszny. Ma kontakt z dziećmi.
Sheila to suczka w typie cane corso, popielata, pręgowana. Jej wiek został oceniony na ok 1,5 roku, waga 40 kg. Jest bardzo miła i łagodna. Chętnie przytula się do ludzi i chce się bawić. Szuka nowego, ciepłego i pełnego miłości domu.
Kajtek to jeden z piesków, których sytuacja losowa uczyniła bezdomnym… Ponad dwa lata temu jego właścicielom spalił się dom, dostali mieszkanie socjalne, ale nie było możliwości, aby jego i drugiego pieska – Ferdka zabrali ze sobą. Zresztą z relacji sąsiadów wynikało, że psy miały bardzo słabą dotychczasową opiekę. Często chodziły same po ulicach, sąsiedzi je dokarmiali. Ale jak to często bywa, jedni dokarmiają a inni przeganiają.
Po pożarze psy zostały zgłoszone do Urzędu Miasta. Wtedy nie za bardzo było miejsce, żeby je tak od razu przyjąć. Ale też problem był taki, że psy zbytnio nie były przyjazne do obcych ludzi. Trudno je było złapać, bo istniało niebezpieczeństwo, że mogą ugryźć.
– Była zima i spore mrozy, a psy nie były zabezpieczone. Istniało podejrzenie, że po prostu zamarzły – opowiadają wolontariusze z Przytuliska. – Jednak po ok 2-3 tygodniach z pomocą byłego właściciela udało się je złapać i trafiły do nas. Na początku były nieufne i trzymały dystans, ale po jakimś czasie zaczęły się do nas przyzwyczajać, otwierać na kontakt z człowiekiem.
Ferdek uwielbiał zabawę z piszczącym, gumowym prosiaczkiem. Przynosił zabawkę i chciał, żeby mu rzucać. Ferdek jako malutki piesek dosyć szybko znalazł nowy dom. Właśnie zabawą z gumowym prosiaczkiem skradł serce wnuczka pani, która go adoptowała razem z innym pieskiem Przytuliska.
Kajtek został sam, bez swojego kumpla psiej niedoli… Kajtek w przeszłości był skrzywdzony i długo zajęło nam budowanie zaufania i więzi z człowiekiem. Teraz to kochany, posłuszny pies. Nie potrafi chodzić na smyczy, ale świetnie się sprawdzi jako pies biegający luzem na ogrodzonej działce czy podwórku. Lubi większe dzieci. Jest posłuszny. Przybiega i cieszy się na widok znajomych osób. Jest wspaniałym psem i zasługuje na dom, miłość człowieka. Tak bardzo chcemy, aby nie tracił życia za kratami. Już widział jak po inne psy ktoś przyjeżdża i znajdują domy, a on tkwi ciągle za kratami boksu… Niech w końcu do niego uśmiechnie się to szczęście. Na pewno odpłaci swoją wiernością i miłością aż do końca swoich dni.
Wolontariusze, którzy szukają domu dla swoich podopiecznych
Skoro przedstawiliśmy podopiecznych, to teraz czas, aby przedstawić ich opiekunów. Wspaniałych ludzi, bez których nie byłoby Przytuliska.
Kim są wolontariusze Przytuliska na Cztery Łapy? Poprosiliśmy ich, żeby powiedzieli kilka słów o sobie i tym, co sprawia, że swój wolny czas i pieniądze poświęcają bezdomnym psom. O nich zresztą opowiadają najchętniej. Oddajemy im głos.
Asia – osoba kochająca psy, założycielka Przytuliska, działała w nim od pięciu lat, obecnie, ze względów osobistych, wycofała się z działalności, ale wspiera działalność Przytuliska prowadząc stronę na FB” Przystanek Na Cztery Łapy”.
Andrzej – Z zawodu jestem księgowym. Moje zaangażowanie w opiekę nad bezdomnymi psami było następstwem tego, że przestałem jeść mięso, a później pozostałe produkty odzwierzęce. Decyzja ta była dla mnie czymś przełomowym. W krótkim czasie zacząłem odczuwać trudną do opisania satysfakcję i lekkość. Związane one były ze świadomością, że dzięki takiej postawie, mniej zwierząt cierpi.
Po pewnym czasie stwierdziłem, że skoro tak dobrze się czuję, to może mógłbym zrobić dla zwierzą coś więcej. I tak, ok. 5 lat temu, zacząłem przyjeżdżać do naszego punktu. Przez dłuższy czas tylko wyprowadzałem psy na spacery, ale w pewnym momencie sytuacja „zmusiła” mnie do zaangażowania się bardziej i teraz już nie mogę sobie wyobrazić, że się tym nie zajmuję, skoro wiem, że te psy tam są.
Beata, nauczycielka angielskiego w szkole podstawowej. – Błąkające się w okolicy psy nigdy nie były mi obojętne. Zawsze zwracały moją uwagę, współczułam im, bo one cierpią tak samo jak ludzie. Karmiłam, przygarniałam i czasem wlepiałam znajomym. Ta empatia sprawiła, że w 2015 roku zaczęłam pomagać w Przytulisku Nasze 4 łapy. Czuję, że jestem pieskom potrzebna. Mój wolny czas poświęcony podopiecznym to dla nich chwile radości. Obecnie pod moim dachem żyją 3 suczki zaproszone z ulicy (w tym jedna adoptowana do Stanów, ale pandemia zatrzymała ją u mnie na dłużej). Szczególnym „bezdomniakiem” jest 11-letnia Megi, której losem zainteresowałam się 6 lat temu. To dzięki temu mądremu stworzeniu dowiedziałam się, co to są Radysy. Ale historia Megi jest niesamowita. To oddzielny temat.
Jacek – jest ogrodnikiem. W naszym przytulisku działa od maja tamtego roku. Początkowo często pojawiał się w schronisku by wspomóc psiaki karmą, z czasem został wolontariuszem. P. Jacek jest osobą, która w okresie jesienno-zimowym była codziennie w schronisku na popołudniowych dyżurach i wspierała wolontariuszy w sprawnym ogarnianiu gromadki podopiecznych. Pan Jacek sam ma trzy psy, dla których również znajduje czas.
Justyna – urzędniczka. – Do działalności na rzecz Przytuliska zachęciła mnie swoim przykładem córka Ewelina, która będąc studentką znajdowała czas by w ferie lub wakacje działać na rzecz porzuconych zwierząt. W schronisku działam ponad dwa lata. Dla moich psich przyjaciół nauczyłam się, jak podaje się kroplówkę lub robi zastrzyki, ogarnęłam wystawianie ogłoszeń na OLXJ.
– Pomaganie psom przynosi mi wiele radości. W trakcie mojej działalności byłam świadkiem co najmniej kilku „cudów” adopcyjnych: Nero – ślepy staruszek znalazł wspaniały dom, Kora – dzika suczka znalazła rodzinę, z którą obecnie wyjeżdża na wakacje, Dingo – piesek o najdłuższym stażu w schronisku znalazł kochający dom, gdzie ma do towarzystwa psią przyjaciółkę również przygarniętą z ulicy.
– W schronisku poznałam cudownych, pełnych zaangażowania ludzi, miałam też okazję spędzać czas ze wspaniałymi, wrażliwymi dziećmi, które pomagały przy wyprowadzaniu i karmieniu zwierząt oraz samodzielnie organizowały na rzecz psiaków zbiórki i kiermasze.
Paulina – – O Przytulisku Nasze Cztery Łapy słyszałam już jakiś czas temu, ale ze względu na to, że jestem studentką, w Makowie bywałam bardzo rzadko. W kwietniu tego roku postanowiłam spożytkować czas spędzany w domu i zaczęłam jeździć do Przytuliska.
– Byłam zachwycona wszystkimi pieskami, ale także sposobem organizacji tego miejsca i wolontariuszami, którzy codziennie się nimi zajmują. Po kilkunastu wizytach znałam już przyzwyczajenia czworonogów i na początku maja mogłam zostać samodzielną wolontariuszką. Jeżdżenie do Przytuliska dało mi naprawdę dużo radości i bardzo się cieszę, że dzięki mojej pomocy bezdomne psiaki mają szansę na znalezienie swojego nowego domu.
Małgosia – Moja przygoda z pomaganiem bezdomnym psom rozpoczęła się ponad 7 lat temu. Historia na tyle niesamowita, że było to podczas wesela przyjaciół. Jechaliśmy ze ślubu w kościele do domu weselnego. I nagle w rowie, między polami, z dala od jakichkolwiek zabudowań zauważyliśmy małego, czarnego pieska. Minęliśmy go, ale synowie i mąż zapytali, czy możemy po niego wrócić. Bo ja jeszcze wtedy nie myślałam o tym, żeby mieć kiedykolwiek psa. Jednak żal mi było tej małej kruszynki, która, wybiegała na drogę, pod samochody. Zawróciliśmy. Dłuższą chwilę zajęło nam, aby ją złapać. Brak doświadczenia, ale również dlatego, że suczka była bardzo wystraszona. Po pewnym czasie udało się. Zastanawialiśmy się, co my z nią zrobimy na weselu. Starszy syn praktycznie całe przyjęcie weselne przesiedział z nią w samochodzie. Daliśmy jej jeść i pić. Była bardzo chuda, z mnóstwem pchał i kleszczy. Nie umiała chodzić po schodach -wtedy mieszkaliśmy w bloku na drugim piętrze i musieliśmy ją nosić. Ale uwielbiała dzieci i jazdę samochodem. Może się zgubiła, a może urosła i nie była już ślicznym szczeniaczkiem i ktoś się jej zwyczajnie pozbył? Tego nie wiemy. Wiemy, że jest kochana przez całą naszą rodzinę. Dostała na imię Nutka i jest z nami ponad siedem lat.
– Po kilku miesiącach przeprowadziliśmy się do domu i za kilka dni przyszedł do nas kociak. Oczywiście nikt z sąsiadów nie wiedział czyj on był. Wracam któregoś dnia z pracy, a syn wychodzi przed dom z kociakiem na ręku i pyta, „mamo, czy kotek może u nas zostać, bo tata kazał się ciebie zapytać?”. No i został z nami kotek.
– Od tamtej pory moje serce stało się wrażliwe na krzywdę i bezdomność zwierząt. To był pierwszy uratowany przez moją rodzinę piesek i kotek, bo później były następne. W sumie mamy cztery suczki i trzy koty.
– O tym, że w Makowie powstał Punkt Tymczasowy dla bezdomnych psów dowiedziałam się przypadkiem. Wtedy karmiłam bezdomnego psa i zetknęłam się z Asią. Asia stworzyła Przystanek na Cztery Łapy, była pierwszą wolontariuszką. Pomogła mi z tamtym psem, opowiedziała o Przystanku i zaprosiła, żeby przyjechać i zobaczyć, jak to działa. Pojechałam, było to chyba w maju 2015 r (Przystanek powstał 1 marca 2015 r). Jeździłam co kilka, kilkanaście dni.
– Nie myślałam wtedy, że będę jeździć systematycznie i że zostanę stałym wolontariuszem. W wolontariat wciągnęłam swojego męża. Na początku opierał się i zarzekał, że nie będzie ze mną jeździł do psów, ale jeździ już kilka lat. Jak trzeba to coś też naprawi. Praca w wolontariacie nie zawsze jest łatwa i przyjemna, ale po ponad pięciu latach nie wyobrażam sobie, że nagle przestałabym tam jeździć.
– Psy są naprawdę wspaniałymi i istotami i doskonale wyczuwają nastroje. Przy nich można się odstresować, odreagować wszystkie nieprzyjemne sytuacje, które nas spotkały w ciągu dnia. Nie wyobrażam sobie, aby tego miejsca miało kiedyś nie być. Tak wiele z nich zostało uratowanych od bezdomności i dzięki nam-wolontariuszom znalazło wspaniale nowe domy.
Kacper – Ogólnie rzecz ujmując, pracuję w social mediach. – Wolontariuszem w Makowie jestem od połowy czerwca. Wcześniej pomagałem w wyprowadzaniu psów w schroniskach w Warszawie (na Paluchu) i Milanówku. Dołączyłem teraz z powodu sytuacji z wirusem. Dzięki pracy zdalnej mam dużo więcej czasu wolnego.
W domu, odkąd pamiętam mieliśmy psy, głównie przybłędy. Stąd wzięła się do nich moja miłość. W tym schronisku jestem jeszcze za krótko na jakieś historie, ale w Milanówku w tamtym roku na jesieni znaleziono bardzo złym stanie psa rasy Cocker Spaniel. Wyglądał na jakieś 10 lat. Nie mógł chodzić, był ślepy, wychudzony i z poklejoną sierścią. Zajął się nim weterynarz. Okazało się, że był to młody piesek nie więcej niż dwuletni. Żył na podwórku i prawdopodobnie na łańcuchu. Poduszki łapek miał całkiem zniszczone od zakażeń. Udało się go odratować. Został raz szybko adoptowany, lecz za pierwszym razem nie poradzono sobie z opieką nad nim i wrócił do schroniska. Na szczęście kilka tygodni później znów znalazła się rodzina, która go wzięła do siebie, i teraz już mimo ślepoty piesek bardzo dobrze sobie radzi. Łapki się zagoiły i z psa, którego wszędzie trzeba było nosić zamienił się w wesołego, w miarę samodzielnego słodziaka.
W imieniu wolontariuszy ponawiamy apel – Pomóżmy psiakom z Przytuliska ” Nasze Cztery Łapy”.
Zdjęcia: Grażyna Myślińska
Wielki podziw dla ludzi z sercem. Mam ogród, miałby wolność, ale nie wiem ile może kosztować miesięczne utrzymanie dużego psa i czy mnie stac?