Pomysły na wakacje w sierpniu – Guca – Festiwal Trębaczy
Sierpień to najlepszy miesiąc na wakacyjne wyjazdy. Mamy dla Państwa kilka propozycji na niezapomnianą letnią wyprawę. Najlepiej własnym autem.
Oto pierwsza z naszych propozycji – Festiwal Trębaczy w Gucy. Z decyzją trzeba się pospieszyć, bo impreza zaczyna się 8 sierpnia. W Gucy spotkaliśmy jednak Polaków spod Szczecina, którzy zdecydowali się wyjechać do Gucy na 24 godziny przed rozpoczęciem festiwalu. Zdążyli – i nie żałowali!
Festiwal Trąb w Gucy, lekarstwo dla serbskiej duszy
Gdyby festiwal w Guczy odbywał się gdziekolwiek indziej w Europie, transmisje z niego nadawałyby wszystkie stacje telewizyjne. Odbywa się jednak w Serbii i jest tak serbski jak to tylko możliwe.
Jest lekarstwem na wszystkie bóle serbskiej duszy.
Raz w roku na tydzień do tego dwutysięcznego miasteczka w środku Serbii przyjeżdża pół miliona ludzi, prawie co dziesiąty obywatel tego kraju, ponad pięć razy więcej niż na polskim Open’erze! Wszystko po to, by podziwiać trębaczy, słuchać ich muzyki, tańczyć (także na stołach), śpiewać, jeść peczenicę (pieczone prosię) i kupus (kapusta z mięsem, ale inna niż bigos), pić piwo i śliwowicę.
W festiwalu bierze udział ponad 1000 trębaczy. Marzeniem każdego jest zdobyć Złotą Trąbkę. Przyjeżdżają orkiestry z Hiszpanii, Francji, Polski, Rosji i Słowenii. Dla nich zagrać w Guczy to nobilitacja. Dla serbskich gwiazd trąbki, z których Goran Bregović uchodzi za najmniejszą, zagrać na koncercie w Guczy to z kolei obowiązek.
Te koncerty odbywają się na stadionie i gromadzą kilkaset tysięcy ludzi. W tym roku, oprócz Bregovicia, zagrali Dejan Petrović i jego Big Band oraz bracia Marko i Boban Marković, którzy w Serbii uważani są za gwiazdy znacznie jaśniejsze niż internacjonał Bregović. To wirtuozi trąbki.
Kilka lat temu był w Guczy Miles Davis. – Nie wiedziałem, że można w taki sposób grać na trąbce! – powiedział zszokowany.
Przez tydzień, bez chwili przerwy, w całym miasteczku słychać trąby. Orkiestry grają wszędzie, bez nut, ze słuchu – na ulicach, w barach, restauracjach. Marzeniem każdej orkiestry, poza rzecz jasna zdobyciem Złotej Trąbki, jest mieć jak najwięcej fanek, towarzyszących jej w czasie przemarszu ulicami Guczy. Muzycy idą grając, poprzedzani orszakiem pląsających dziewcząt. Wypatrują przy okazji zamożnie wyglądających par. Cel jest jeden – otoczyć i grać tak długo i głośno, aż obtrąbieni sięgną po banknoty i włożą je do trąby, albo zgoła przylepią do spoconego czoła muzykanta.
– Tylko ptaki śpiewają za darmo – lapidarnie wyjaśnia sprawę puzonista jednej z orkiestr.
Nie do końca ma rację. Na koncercie Dejana Petrovicia kilkadziesiąt tysięcy osób śpiewało całkiem za darmo refren sławnej pieśni „Pukni zoro” (Zajaśniej zorzo, wyjrzyj świcie). Jest w tej pieśni wszystko, co drogie sercu Serba: trąby, pokój po wojnie, rżenie konia, rodzinny dom i siwy dym z komina, pole i śliwa, wiernie czekająca narzeczona, którą czas przytulić i stara matka, którą trzeba się zaopiekować. – Ta pieśń leczy duszę – mówi Boban, fotoreporter. Właśnie skończył śpiewać, ociera łzy, które ściekają mu po policzkach i wcale się tego wzruszenia nie wstydzi, bo nie on jeden ma tu mokre od łez oczy.
W tym tłumie są też cudzoziemcy: Austriacy, Duńczycy, Hiszpanie, Niemcy, Szwedzi, Włosi i oczywiście Polacy. Są też pewnie i inni, ale tylko te flagi powiewają nad głowami publiczności w czasie koncertów. Anna jest lekarką we włoskim Como. Przyjechała wraz z mężem i 17-letnim synem na trzy dni. Głównie na koncert Bregovicia, który jest we Włoszech bardzo popularny. Zostali na Petrovicia. – A po tym jak obejrzeliśmy braci Marković, to już nie wiemy, kogo bardziej podziwiać – wyznaje. Bardzo żałuje, że muszą już wracać, ale w poniedziałek idą do pracy, a do przejechania mają prawie 1300 kilometrów.
Pod wycieraczkę samochodu z polską rejestracją ktoś włożył kartkę:
„Kochani Rodacy! Jesteśmy dwójką stopowiczów. Wracamy z Gruzji domu. Dom jest w Polsce. Tęskno nam do Mam i schabowego. Możemy dorzucić się do benzyny. Mamy niewielkie plecaki i chałwę. Pomożecie? Natalia i Kuba”.
Pobieżny rzut oka na mapę pozwala stwierdzić, że aby dotrzeć na Festiwal Trąb, musieli przejechać całą Turcję i Bułgarię, lub – szlakiem uchodźców – Grecję i Macedonię. Prawie 3 tysiące kilometrów.
Pod pomnikiem trębacza, obowiązkowym miejscu spotkań w Gucy, dwie kobiety w średnim wieku jedzą pieczonego kurczaka. Velerie i Didic przyjechały z południowej Francji, spod Pirenejów, prawie 2 tysiące kilometrów. W Gucy są pierwszy raz, od znajomych słyszały, że tu jest fajnie, ale nie przypuszczały, że aż tak. – Ta muzyka, te tłumy, ta atmosfera, pozbawiona agresji – zachwycają się i żałują, że nie mają ze sobą aparatu fotograficznego ani nawet fotograficznego telefonu. Są tradycjonalistkami. Na co dzień zajmują się niepełnosprawnymi dziećmi w szkole specjalnej. W miesiąc po powrocie z Gucy napisały: „Bardzo dziękujemy za zdjęcia. Jesteśmy w domu już 4 tygodnie, a Guca wciąż żyje w naszej pamięci. Każdego dnia wspominamy na nowo tamtą muzykę, taniec, śmiech i łzy wzruszenia. Słuchamy nagrań z Gucy i uczymy się śpiewać >Tamo daleko< (Tam daleko – przyp. aut.), bo czujemy taką tęsknotę za Serbią jak autor słów tej pieśni. Obejmujemy, ściskamy, całujemy i do zobaczenia za rok!”.
Guca to nie tylko muzyka. To również jarmark. Co można kupić? Koszulki z dowcipnymi w zamyśle napisami. Kilka lat temu hitem sezonu była koszulka z amerykańskim niewidzialnym myśliwcem F-117, który w 1999 roku zestrzeliła serbska obrona przeciwlotnicza. „Przepraszamy – nie wiedzieliśmy, że jest niewidzialny” – głosił napis. Są czapki wszystkich serbskich formacji zbrojnych. Największym powodzeniem cieszą się nakrycia głowy Królewskich Wojsk Jugosłowiańskich, czyli czetników. Na podstawie oferty czapniczej pewna młoda socjolożka z Polski próbuje napisać pracę magisterską o odradzaniu się serbskiego nacjonalizmu. Pytanie o to czy promotor uzna fundamenty poznawcze powstającej dysertacji za wystarczająco solidne, zbywa milczeniem. Są gliniane kotły do warzenia kupusu i trąbki w rozmaitych wymiarach, ale wszystkie wydają przeraźliwe dźwięki. O magnesikach, zapalniczkach, fujarkach, nie ma nawet co wspominać.